Niemożliwa do powstrzymania maszyna wojenna. Właśnie tak można było określić działających wspólnie Petera i Davida, którzy wzajemnie uzupełniali się w czasie walki z trzema przeciwnikami wzajemnie ochraniając swoje słabe punkty i uderzając tam, gdzie nieprzyjaciel zupełnie nie spodziewał się ataku. Nie zdziwiło zatem Covella, gdy jeden z Sithów odłączył się od walki - jaszczur niewątpliwie wyczuł, że nie ma szans z zabójczo skutecznym duetem Rycerzy Jedi. Dopiero po chwili dotarło do Petera, że Trandoshanin doskoczył do Andy'ego.
Niestety, nie było czasu, by pomóc młodemu Jedi. Peter, rozproszony pojedynkiem swojego ucznia, rozcięcia na pół uniknął w ostatniej chwili. Odskoczył do tyłu robiąc w powietrzu salto i jednocześnie zasłaniając się klingą świetlnego miecza przed szybkim cięciem z dołu. Jeszcze dobrze nie wylądował na nogach, gdy musiał zasłonić się w rozpaczliwej próbie uniknięcia energetycznego ostrza swojego nieprzyjaciela. Szkarłatna klinga starła się z błękitną i wokół posypały się oślepiające iskry.
Covell z całej siły naparł na nieprzyjaciela. Z każdą sekundą sczepione ostrza znajdowały się coraz bliżej twarzy Trandoshanina, w którego oczach coraz wyraźniej widoczna była nienawiść do Jedi. To właśnie ona dała mu siłę, by stawić opór Rycerzowi. Zbierając w sobie siłę płynącą z Ciemnej Strony, odepchnął Petera za pomocą Mocy, rzucając nim o najbliższe drzewo. Covell miał wrażenie, że po plecach przebiegło mu stado banth, ale natychmiast wstał z ziemi i przywołał do ręki, upuszczoną przy upadku, rękojeść miecza świetlnego. Od niechcenia odbił blasterową serię wystrzeloną przez pozostałego przy życiu żołnierza wspierającego Sithów pozwalając, by wiązki zjonizowanej energii podziurawiły ciało strzelca.
Natarł na biegnącego w jego kierunku Trandoshanina. Pierwszy cios zadał uderzając mieczem znad głowy i wkładając w niego całą swoją siłę. Szkarłatna klinga ugięła się pod naporem błękitnej i Sith został dosłownie zatrzymany w miejscu. Covell nie czekał aż jego przeciwnik zdąży się zorganizować i jeszcze dwukrotnie uderzył z podobną mocą całkowicie rozbijając zasłonę tamtego i zmuszając go do cofania się. Pozostała część była już tylko kwestią kilku sekund - seria szybkich cięć dla zmylenia rytmu u wroga, a następnie potężne uderzenie, które odcięło rękę Trandoshanina w łokciu i trafiło w korpus niemal rozdzielając go na pół. Covell obrócił się na pięcie i z szerokiego zamachu ściął głowę upadającego na kolana ciała, nieżyjącego już, Sitha.
Reanie Carol ostatnie miesiące spędziła polując na Sithów, upodabniając się tym samym nieco do Mistrza Jasona Mantena, który jednak nigdy nie był jej nauczycielem. Tak czy inaczej, taki a nie inny styl życia wymusił na dwudziestokilkuletniej kobiecie doskonałe opanowanie miecza świetlnego. Broń ta w jej rękach stawała się narzędziem armagedonu.
Kiedy tylko zeskoczyła do parowu, pozbawiła głowy jednego ze strzelców nim ten w ogóle zdążył zobaczyć blask miecza świetlnego. Nim ta jednak spadła z jego ramion, Reanie była już przy dwóch Trandoshanach i zmuszała ich do defensywy. Niezwykła ruchliwość kobiety sprawiała, że Sithom trudno było, nie tylko ją trafić, ale i obracać się tak, by w ferworze walki nie ranić się nawzajem. Niebieska klinga jej miecza świetlnego zamieniła się w coś na kształt półprzezroczystego pola otaczającego kobietę i chroniącego ją przed atakami nieprzyjaciół. Od czasu do czasu, z tej specyficznej sfery wokół niej, wyskakiwał niewielki błysk - szybkie cięcie lub pchnięcie, którego zbicie czy sparowanie wymagało od jej wrogów niezwykłego skupienia i nadludzkiego refleksu.
Ta nierówna walka nie mogła trwać wiecznie i już po kilkunastu sekundach Reanie błyskawicznym pchnięciem pozbawiła życia pierwszego z Trandoshan. Niebieskie ostrze przeszyło jego brzuch na wylot, by mgnienie oka później sczepić się z czerwoną klingą pozostałego przy życiu przeciwnika. Reanie płynnie przeszła od zasłony do cięcia i po chwili znów znajdowała się w natarciu zmuszając Sitha do rozpaczliwej obrony. Krótkim, szybkim cięciem raniła go w lewe ramię myląc mu rytm walki i kroków, a ułamek sekundy później wyskoczyła w powietrze, by znaleźć się za jego plecami. Jaszczur miał dobry refleks, bowiem zdążył się obrócić i ciąć do tyłu z szerokiego zamachu, jednak klinga przecięła powietrze nad głową kucającej kobiety. Reanie cięła na wysokości kolan i jej ostrze przeszło przez obie nogi Sitha. Okaleczony upadł na ziemię i wypuścił z rąk miecz świetlny.
-Do kupy, w okrąg! - usłyszała ponaglający głos Covella i, niespecjalnie się zastanawiając, wbiła energetyczną klingę w kark leżącego u jej stóp nieprzyjaciela. - To pułapka!
Do wąwozu, w którym walczyli, wbiegała mała armia sklonowanych Trandoshan. Peter miał tylko nadzieję, że umiejętności nie idą w parze z ilością, bowiem wtedy nie mieliby najmniejszych szans na przeżycie. Jedyną taktyką, która zapewniała im przeżycie było sformowanie okręgu, w środku którego znaleźliby się strzelcy, ale przedstawiciele Zakonu znajdowali się w niemałej odległości od siebie.
W biegu chwycił za ramię, słaniającego się Andy'ego i zmusił do sprintu. Choć nieprzyjaciele jeszcze nie zaatakowali, otaczali Rycerzy Jedi szczelnym kordonem uniemożliwiając im wyjście z parowu, który przeznaczyli im na grób. Covell liczył szkarłatne klingi mieczy świetlnych, ale w pewnym momencie przestał.
Proporcje cztery do jednego były i tak niekorzystne, więc po co wiedzieć o ile większą przewagę liczebną mają Sithowie?
Pojedynczy Trandoshanie oderwali się od grupy, lecz gdy tylko znaleźli się w pobliżu zbierających się w kupę Jedi, ginęli. Hadyyk jednym, długim cięciem rozpłatał dwóch z nich, Hora bez większego problemu rozbił czaszkę innego rzucając nim o najbliższe drzewo, Peter rozciął jaszczura w pół, nawet się nie zatrzymując.
Sytuacja wyglądała fatalnie. Niewielki krąg złożony z jednego Mistrza Jedi, czterech Rycerzy i jednego Ucznia, dwóch pozostałych przy życiu Wookiech przeciwko przeważającej liczbie sklonowanych Trandoshan uzbrojonych w miecze świetlne.
-Dużo ich - mruknął Peter pod nosem.
-Będzie z pięciu na jednego, może trochę więcej - skomentowała Reanie wyczekując momentu, w którym ruszy na nich fala Sithów.
-Proporcje akurat dla nas... - skomentował nie bez ironii w głosie, po czym dodał - Ten z brzydką mordą jest mój.
-Oni wyglądają tak samo, Peter... to klony...
-No. Więc mówię, że te z brzydką mordą są moje.
-Wariat... Trzymajmy się razem i nie przełamujmy szyku.
-Idą - spokojnie powiedział Covell widząc jak ze ścian parowu wali się na nich fala wściekłych, wrzeszczących Sithów...
Overpowerujemy, Panowie. To, ilu zabijecie nie ma znaczenia, jest ich tu wystarczająco wielu, by poszaleć - zróbmy z tego slasher ;) Trandoshanie-klony są bardziej wrażliwe na Moc niż wyszkolone w jej używaniu, więc pomimo ich liczebnej przewagi, jak zrobimy głupiego błędu, wyrżniemy chłopców ;) No, to dobrej zabawy.