Malik słuchał starego przyjaciela, co chwila popijając alkohol. Przez cały jego monolog zdołał wypić trzy szklanki, jednak nie zdawał się być zdenerwowanym.
- Trenie. Czy nie zastawiałeś się, że całkowitą głupotą było wysadzenie baru, zabicie twoich rodziców, a następnie zniknięcie? – zaczął odpowiadać powoli, spokojnie dobierając słowa. – Wiesz dlaczego nie było mnie przy tobie, kiedy straciłeś rodzinę? Kiedy zginęło tylu niewinnych Chissów? Bo skonstruowano to wszystko tak, by była to moja wina, szukali kozła ofiarnego, Trenie Musiałem uciekać, a nie miałem jak ci o tym powiedzieć – tu przestał mówić, gdyż jego ostatnie słowa było wypowiadane coraz szybciej, a jego głos się podnosił.
Kiedy wziął dwa głębokie oddechy, kontynuował.
- Ci, którzy to zrobili mieli na celu coś, o czym nigdy się nie dowiedziałem. Nadal szukam odpowiedzi, przyjacielu. Kiedy byłem już blisko, zobacz co mnie spotkało! – Malik zrzucił chustę i pokazał swoje oblicze. Ta sama zaraza, która zmieniła oblicze Trena. – Musiałem znaleźć antidotum, zaszyć się gdzieś, wyleczyć. Inaczej nie mógłbym kontynuować poszukiwań, poszukując informacji. Teraz chemik stara się stworzyć, po raz kolejny niestety, antidotum, a ja stoję cały czas w miejscu.
Po chwili ciszy i przekręcania szklanki w rękach, Malik dodał.
- Wybacz, ze tak to się potoczyło. Jednak bomba, która pozabijała trzydziestu naszych rodaków, była karą za zdradę wielu z nich. Bo widzisz…niektórzy Chissowie ze stoczni, gdzie pracowali twoi rodzice, byli sabotażystami. Niektórzy przeprogramowali główny komputer, inny instalowali nie te części, co trzeba. Wszystko dla kredytów i chyba ze strachu. Jednak, gdy zorientowali się, że przez ich modyfikacje giną setki niewinnych osób, wycofali się ze współpracy z tym, który im zlecał te zadania. A kara za to, jak sam dobrze pamiętasz, była straszna.
Słowa T’mara brzmiały jak niewiarygodna historia. Jednak naszpikowana tyloma szczegółami, że raczej nie mogła być wymyślona, na poczekaniu. Zresztą, gdyby Malik chciał, mógłby już zabić Trena laserami w swoim biurze.
- Tyle udało mi się dowiedzieć. Gangster, dla którego pracowali Chissowie, rezyduje na Coruscant, jednak by do niego dotrzeć, potrzeba miesięcy przygotowań, tysięcy kredytów, ludzi i…normalnego wyglądu.
Tu przerwał i pochylił się do Trena, łapiąc go po przyjacielsku za ramię.
- Jest jeszcze coś - tu spojrzał Dinmaarowi prosto w oczy. - Głównym kontaktem i tymi, którzy zaczęli współpracę z gangsterem i wciągnęli innych Chissów, byli twoi rodzice, Trenie.
***
Przedziwne zachowanie Keelera w ogóle nie obeszło chemika, który w maksymalnym skupienie pracował nad formułą. Kłusownik początkowo też, jednak gdy cyborg bez ręki zaczął wspominać coś o nowym oprogramowaniu, podszedł do Keelera.
- Te, doktorek. Wiesz co temu dziwakowi jest? O czym on w ogóle mówi? Jakie oprogramowanie? Jaki kod?
- A myślisz, że to wiem i że mnie to interesuje? – warknął chemik, nie odrywając wzroku od komputera. – Pewnie szef ma ten kod.
Kilka metrów od niego, w dość dużym zbiorniku, coś bulgotało, zmieniając kolory iskierek i bąbelków, jakie wypuszczało do góry.
- Jestem już tak blisko. To na pewno to – zachwycał się do siebie chemik. – Weź mi tą pokrakę stąd, bo jeszcze mi coś zepsuje! – krzyknął do kłusownika.
Ten wzruszył ramiona i chwycił za mechaniczne ramię KL3Ra i pociągnął go w lewo. Niestety, na tyle mocno, lub na tyle cyborg się nie zaparł, że siła odśrodkowa wypchnęła go dalej. Gdyby miał drugie ramię, mógłby się zaprzeć, jednak w tym przypadku uderzył w zbiornik z miksturą.
Ten się zatrząsł, a część wylała się na cyborga. Zbiornik nadal się chybotał.