No i stało się, kolejny raz musiała zawitać do tej dziury. No dobrze – ten lokal nie był dziurą, był wprost stworzony do przeprowadzania tych interesów, które według powszechnej opinii uznawane są za nielegalne, a przez niezwykle konserwatywnych mieszkańców galaktyki nazywanych „godnymi stryczka”. Już przed samym wejściem ktoś wyzwał ją od kurew, co zgadzałoby się w wymiarze otrzymywania zapłaty w zamian za handel własnym ciałem, a ściślej mówiąc - palcami wskazującymi przerażająco często romansującymi z spustami wypucowanych rankiem blasterów.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę. Skóropodobny materiał zaszeleścił w jej smukłych dłoniach, krok za krokiem przesuwała się w głąb sali kantyny o cudownie brzmiącej nazwie „Legowisko Zordo”. Legowisko… kojarzyło jej się wpierw z wielgachnym Rancorem, o cuchnącej paszczy a później z gniazdem oślizgłych, śluzowatych robali. W zasadzie z tym drugim wiele by się nie pomyliła. Wszędzie tu pełno było glist i tasiemców żerujących na innych. Pośród nich – ona – wcale nie lepsza – modliszka. Piękna, pociągająca, co więcej – nieskromna, a w dodatku niebezpieczna. Smród palonych używek powodował u niej marszczenie się zgrabnego nosa. Za każdym razem przybywając do takiego miejsca zastanawia się czy nie lepiej byłoby włożyć maskę przeciwgazową. Z drugiej strony, posiadała irracjonalne przypuszczenie, że nosząc ją będzie ściągać uwagę otoczenia. No jasne, dopiero miała mniemanie o sobie, tak jakby nikt inny nie miał czegoś lepszego do roboty tylko śledzić kolejną spośród dziesiątek innych postaci z osłoną na twarzy. Wyminęła śmierdzącego w jej opinii Rodianina, starając się nie otrzeć o jego przepocony kubrak choćby na sekundę, potem zostało przejść obok krzykliwie ubranej Zeltronki, minąć czujne spojrzenie Trandoshańskiego łotra - bo przecież wszyscy gadowaci to łotry - i już miało się w miarę wolną drogę ku stolikom… O ile w ogóle znajdzie jakieś siedzące miejsce.
Było! Jak to dobrze, jeden ze stolików. W skali czystości – zapluty tylko do połowy. Wybrała oczywiście tą czystszą stronę starając się unikać kontaktu z wydzieliną na blacie. - Co tu się kurwa działo… Nie rozumiała, a raczej nie potrafiła zmusić się do akceptacji faktu, że nie każda rasa wygląda podobnie do niej czy chociażby tych nadętych ludzi. Czasem zdarza się, że z rozdziawionej japy spłynie trochę śliny, albo zbyt rozbrykane szczękoczułki pacną na lewo i prawo nieco śluzu. Zdarza się. Wolała kontakty z bardziej… humanoidalnymi istotami. Że co? Humanoidalny jest nawet Gamorreanin? Dupa – humanoidalny był dla niej ten, który swym wyglądem nie powodował ani chęci zobaczenia na powrót zjedzonego śniadania, ani nie jeżącego na głowie włosów… macek… cokolwiek… najeżonym zębiskami pyskiem. Miło byłoby gdyby miał minimum cztery palce, a w jego kręgu kulturowym nie wymieniałoby się uprzejmości uściskiem dłoni. Zaraz, zaraz… Myślicie, że do środka zawitała ksenofobiczna suka, prawda? Może trochę, ale swoje wiedziała na pewno – cholera wie, co kto wcześniej miał w łapie, a potem dotykasz tej dłoni i masz to na sobie. TO. Oj, oby nie było to to o czym część z was teraz pomyślała. Czasem wredne gówno jest bardzo zaraźliwe. U pana potwora z bagien może wywoływać katar – tobie upierdoli dłoń i to pół biedy jeśli amputacja skończy się na łokciu. Słyszała o takim przypadku, każdy słyszał. Ile w tym prawdy? Niewiadomo.
Nie przeciągajmy. Po co przyszła? Była umówiona z swym kontaktem. Jakieś zlecenie, ktoś znany, polecił komuś mniej znanemu, potem ten ktoś przekazał dalej i tak pocztą pantoflową, znajomy znajomego wskazał na nią jako idealną osobę do wykonania pracy. Jakiej? Jeszcze nie wiedziała. Zgadali się co do godziny i miejsca, teraz musiała postarać się o rekwizyt, po którym ją pozna. Upewniła się, że nikt nie dybie na zajęte przez nią miejsce i gdy otoczenie trochę się przerzedziło ruszyła do baru zamawiając dziwacznego drinka w karykaturalnie wysokiej szklance… kuflu… kur!%! mać, dla niej był to zwyczajny wielgachny wazon. Teraz konakt nie powinien mieć wątpliwości do kogo podejść – nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się pić z czegoś tak szkaradnego. Ona też nie miała zamiaru, po prostu postawiła to przed sobą czekając na tajemniczego klienta. Przyjdzie, albo ją wystawi- zdarza się, taka praca. Założyła nogę na nogę. Odsłonięte kolano wychyliło się zza rozcięcia płaszcza. Ruszała stopą w takt granego w tle rytmu. W oczekiwaniu umilała sobie czas oglądaniem wijącej się na podeście Twi’lekanki w skąpej tunice. - Ciekawe czy mogłabym tak skończyć…