Gdy Twi'lek uznał, że wystarczy już gadania kiwnął prawą ręką, układając palce w jakimś znaku. Spośród ruin i zza hangaru wynurzyli się pozostali bandyci. Była to zbieranina wszelkich ras, która mogła zaskakiwać nawet na Tatooine. Byli pasażerowie promu pośród wielu ludzkich istot, mogli zobaczyć kilku Rodian, uzbrojonych w półautomatyczne blastery, po prawej stała także trójka Zabraków, ze sztuczni naostrzonymi rogami, z dachu doku schodził właśnie pojedynczy Verpin, z karabinem snajperskim przewieszonym przez plecy, a szczególną uwagę zwracał ku sobie Wookie, który pojawił się za plecami Twi'leka. Ten ostatni głośno ryknął, co wywołało dźwięki włączanych silników. Przez dłuższą chwilę odgłos ten właściwie się nie zmieniał, co wywołało zniecierpliwienie u niektórych istot z tłumu stojącego przez lądowiskiem.
Po chwili zza wydmy wyleciała grupa maszyn i zbliżyła się do Twi'leka. Stojący mogli zauważyć, że skutery miały już dawno za sobą swoją młodość i przeszłość fabryczną. Złożona z wszelakich modeli flota bandytów wyglądała jak ponury żart wyobraźni kilkuletniego dziecka. Sklecone z różnokolorowych części pojazdy na pewno nie wzbudzały zaufania, lecz na twarzach stojącej dookoła bandy zauważyć można było zadowolenie na ich widok. Przywódca grupy obrócił się na swoim miejscu pomiędzy coraz niżej wiszącymi słońcami. Rozłożył szeroko ręce i wykonał zapraszający gest.
- Panie, panowie, istoty nieokreślone - lekko podniósł głos. - zapraszamy na pokłady. Nasza wycieczka zaczyna się za chwileczkę - po czym wsiadł na jedną z maszyn, która zaparkowała tuż obok niego. Ogromny Wookie zajął miejsce w kabinie pojazdu stojącego obok. Tymczasem reszta śmigaczy zbliżyły się do tłumu i przystanęły. Do każdego kierowcy podszedł jeden z bandytów pilnujących grupki pasażerów i wykonał zapraszające gesty w stronę obcych istot. Z początku nikt nie kwapił się, żeby ruszyć w ich stronę, lecz impas przełamał czarnowłosy nieznajomy.
Jak zwykle zapatrzony w jakieś odległe obrazy, nie zwracał jakby uwagi na słowa Twi'leka czy innych bandytów. Jednak, gdy śmigacze oczekiwały na pasażerów, ruszył w stronę jednego ze stojących w dalszych rzędach nadal pilnie obserwując ruiny i zachodzące słońca. Jego oczy cały czas prawie nieruchome wypatrywał w tych miejscach czegoś, co najwyraźniej umykało innym zebranym.
Skutery po załadowaniu pasażerów, ruszyły za pędzącym już przez pustynię Twi'lekiem. Przeleciawszy przez pierwszą wydmę, wszyscy mogli zobaczyć bezkres Morza Wydm. W promieniach zachodzącego słońca, nieskończona pustynia, miriady ziaren piasku wydawały się świecić ciemną czerwienią. Przez podróżnymi otwierał się olbrzymi płaski teren, równina ciągnąca się aż po sam horyzont, gdzie sprawniejsze oczy mogły zobaczyć pierwsze, delikatne zakrzywienia wydm. Cały ten teren błyszczał karminem, wprawiając zapewne wszystkich byłych pasażerów promu w dziwny nastrój.
- Krew... - szepnął stary mężczyzna, który siedział w śmigaczu razem z Renno. Rzeczywiście, wydawało się, że pod repulsorami ugina się zbiornik pełen szkarłatnej, ludzkiej krwi. Czarnowłosy, siedzący na skuterze jako jedyny przeworzony, oprócz bandyckiego kierowcy, pochylił się mocno w boku. Gdy wydawało się, że już wypadnie na piasek, zostając w tyle, udało mu się sięgnąć dłonią piasku. Delikatnym muśnięciem palców zakrzywił ziarna piasku mijające ich w zawrotnej prędkości. Później szybko wrócił na swoje miejsce za kierowcą, jakby uzyskał swoją odpowiedź.
Pozostali pasażerowie nie wyglądali na aż tak zauroczonych niesamowitym widokiem pustyni, lecz każdy z nich wpartywał się w nią. Nie mieli zresztą żadnego wyboru, gdyż niezliczone kilometry pustki rozciągały się wszędzie, tym bardziej gdy zostawili już ruiny miasta daleko za sobą. Piaski wydawały się wchodzić tak daleko w głowy pasażerów, że od widoku pustyni nie chroniło już ich nawet zamykanie oczu. Pędzili dalej, wśród bandytów, którzy wyglądali na tak samo zafascynowanych widokiem, których stworzył spektakl zachodzących słońc. Prowadzili jednak swą flotę pojazdów pewnie i co najważniejsze szybko, pokonując kolejne kilometry.
Czas mijał wręcz zupełnie odwrotnie do dystansu, dłużąc się i sprawiając wrażenie stania w miejscu. Monotomny krajobraz zmieniał się praktycznie tylko na linii horyzontu, gdyż widzialne tam wydmy zaczynały robić się coraz większe. Ich krzywizny były coraz bardziej widoczne aż w końcu pasażerowie śmigaczy i skuterów mogli zobaczyć ogrom tych hałd piasku. Choć z dala wydawały się być nie większe niż wysokość ludzkiego mężczyzny, to ich rozmiar po prostu gubił się w krajobrazie pustyni. W rzeczywistości, jak przekonali się podróżni dolatujący właśnie do nich, miały wysokość kilkudziesięciu metrów, przypominając wielkie budynki, naturalistycznego architekta.
Gdy bandycka flota pojazdów wlatywała pomiędzy nie, pasażerowie mogli usłyszeć i zauważyć, że każdy z przestępców melodwał się w kolejności do swojego przywódcy. Twi'lek przyjmował przez chwilę komunikaty, po czym znów przyspieszył do maksymalnej prędkości, oglądając się z ulgą za siebie. Kierowcy wybierali teraz ścieżkę, która prowadziła pomiędzy monumentalnymi wydmami. Wydawało się, że mijali je w powolnym tempie, lecz wykorzystywali maksymalne prędkości swoich maszyn. Po kilkudziesięciu minutach takiej jazdy, zza ostatniej wydmy wyłoniła się kolejna płaska przestrzeń. Tym razem nie tak wielka i ograniczona z lewej strony kolejnym pasem wzniesień, lecz co najważniejsze w niedalekiej odległości, jaśniały na niej światła. Wydawał się, że jest to osada, do której wszyscy zmierzali.
Kolejny ciąg meldunków widocznie zadowolił Twi'leka, gdyż znów przyspieszył, kierując się bezpośrednio w stronę miasta. Gdy byli już prawie w połowie drogi od ostatnich wydm do pierwszych domostw, teraz już wyraźnie widocznych, rozległ się przerażający dźwięk.
Ryk smoka Krayt, tak głośny, że usłyszeli go wszyscy nawet przez szum mijanego powietrza, spowodował, że wszyscy zaczęli rozglądać się dookoła. Tymczasem skuter prowadzącego przywódcy bandy został rozcięty na pół. Niewidoczna prawie żyłka, którą ktoś rozciągnął na drodze bandytów, przeszła przez przód pojazdu, rozcięła jego kierownicę, a także przepołowiła siedzącego dalej Twi'leka na poziomie ostatnich żeber. Podobne zdarzenia spotkały lecącego zaraz obok Wookiego, który zdążył jednak jeszcze głośno zaryczeć. Lecące z tyłu śmigacze wyciągnęły od razu przygotowane na taką sytuację nożyce, zamontowane w przednich częściach. Pasażerowie pozostałych pojazdów, które pozostały trochę w tyle, mogli zobaczyć dokładnie wszystkie następne zdarzenia. Upadające części skuterów i ciał, dotknęły ziemi i uruchomiły najwyraźniej jakiś mechanizm. Rozległy się głosne wybuchy i eksplodujące piaski, które szybko zbliżały się do kolumny pojazdów.
- Miny! - krzyknął ktoś przerażająco, po czym jego głos przeszedł w przerażający wrzask i został pochłonięty w wybuchu. Kierowcy próbowali wykonywać jakiekolwiek uniki, jednak okazały się one bezużyteczne. Zasadzka była wykonana wyśmienicie. Po kolei kolejne pojazdy pochłaniane były w eksplozjach. Śmigacz, w którym siedziała Obiekt 6 razem z Urrem, został wyrzucony w powietrze i dostał niesamowitej rotacji. Szczęśliwie, gdy spadł pierwszy raz na piasek, uderzył w ziemię podwoziem. Wyrzuceni w powietrze pasażerowie nie podzielili losu kierowcy, który został wprasowany w kierownicę, którą jeszcze trzymał. Kobieta doznała przy upadku tylko lekkich obrażeń, kilkunastu zadrapań, jednak jak poczuła po chwili poczuła ból w skręconej kostce. Kerestianin natomiast miał trochę mniej szczęścia, gdyż trafił w resztki innego pojazdu i boleśnie i głęboko rozciął sobie udo na wystającej z ziemi blasze.
Renno wraz ze swoim towarzyszem podróży doznali mniej bezpośrednich konsekwencji wybuchów. Ich śmigacz wleciał w tył innego pojazdu, akurat hamującego przed nimi. Ich maszyna gwałtownie opadła, tracąc szybko prędkość na piasku. Wlecieli jednak do leja powstałego po ukrytej minie, co jeszcze bardziej wzmogło przeciążenia ich atakujące. Pas starszego mężczyzny nie wytrzymał i człowiek poleciał do przodu łamiąc kark na pulpice kierowcy, którego siedzienie dawno już wyleciało. Najemnik natomiast mógł się tylko skarżyć na bolesne pręgi pozostawione po naciągniętych pasach. Zero krwawienia, ale wiele bólu przy poruszaniu ramionami. Tymczasem wokół dogorywały ostatnie eksplozje, wykańczając resztki pasażerów i bandytów.