Oto'reekh przybywa z [Coruscant] Świątynia Jedi To co wydarzyło się w kokpicie transportowca G-1A powinno zapisać się w kanonach książek, instrukcji, almanachów o tym czego nie powinno się robić będąc pilotem, niestety nikt nie był świadkiem i nie mógł tego udokumentować. Oto'reekh, rycerz Jedi, do tego Gand o tytule Poszukiwacza, dla kogoś kto nie zna go bliżej, powinno wywołać jakieś wrażenie, które będzie oscylowało wokół szacunku ewentualnie respektu, no chyba, że nie lubimy przedstawicieli ogólnie rozumianego prawa i sprawiedliwości to prędzej nienawiść czy wrogość. Tak czy inaczej transporter po wyjściu z nadprzestrzeni pilotował się sam, gdyż najzwyczajniej w świecie Gand spał w przytulnej ładowni. Przytulność oczywiście w tym przypadku jest definiowana według standardów podróży kosmicznych gandyjskich. Oczywiście to karygodne zachowanie mogłoby być usprawiedliwione w przypadku jakiegoś innego systemu, gdzie orbita zazwyczaj jest czysta, pusta i przyjemna, na nieszczęście dla Ganda orbita Alzoca taka nie jest. Transportowiec na autopilocie wyznaczył trasę do następnego skoku w pobliżu planety, jednak mapy nie uwzględniały przejścia przez wrak czegoś co kiedyś uchodziło za Imperialna stację bojową o nazwie Oko Palpatina.
Oto'reekh obudził się na podłodze, co w zasadzie nie było takie dziwne, gdyż tam właśnie zapadł w stan w którym Gandy śnią (choć robią to bardzo krótko), a następnie "magazynują" sen na później, gdyby nie było im dane spać w najbliższej przyszłości. Tak czy inaczej cała różnica tkwiła w pozycji, która zmieniła się gdy transportowiec wpadł na jakiś element stacji bojowej, może nie dosłownie, gdyż tarcze uratowały jednostkę przed fizycznym kontaktem.
- Co do... - zdążył pomyśleć Jedi, jednak statek ponownie, gwałtownie zmienił pozycje rzucając insektoidem o gródź.
Gdy tylko poderwał się na nogi i dopchał do kokpitu, każdy normalny pilot na taki widok wstrzymałby oddech, na szczęście Oto'reekh nie posiada płuc, więc uduszenie mu nie groziło. Panicznie złapał stery i gwałtownie zmienił kurs omijając fragment stacji, który z pewnością, nawet pomimo słabych tarcz, zatrzymałby się w tylnej ładowni, o ile nie rozerwał jednostki na pół. Oto'reekh zaczął walczyć ze sterami i lawirować wśród odpadków zawieszonych na orbicie, które za nieokreśloną liczbę lat w końcu spadną na powierzchnię planety, wcześniej płonąc w atmosferze. W śród mechanicznych dźwięków kokpitu Jedi zaczął mówić do siebie i to w 3 osobie, co było charakterystyczne, dla młodych lub innych osobników, które nie wybiły się w gandzim społeczeństwie, lub gdy Ci wybitni robili rzeczy mniej wybitne i cholernie się denerwowali.
-Gand nabroił! - krzyczał z cudem mijając jeden z fragmentów byłego poszycia stacji. Na szczęście były to ostatnie słowa po deklaracjach własnej głupoty i tego, że pilotuje po raz ostatni. G-1A opuścił chmurę złomu i znalazł się niebezpiecznie blisko atmosfery, tak blisko, że było już za późno na wycofanie się, no może gdyby był lepszym pilotem. Nie był także wybitnym matematykiem i fizykiem, gdyż nie zauważył, że kąt natarcia jest zbyt ostry, mógł to dopiero poczuć, gdy w kokpicie zrobiło się nieco bardziej gorąco niż zwykle przy takiej operacji.
Transportowiec ciągnąc za sobą pióropusz czarnego dymu, zmierzał ku lodowatej ziemi. Jego poszycie fragmentami jeszcze płonęło, jednak szybko wygasało, projekty tych statków uwzględniały marginesy błędów, ten konkretny model miał go najwyraźniej w nadmiarze. Systemy sterowania funkcjonowały, choć hamulce aerodynamiczne odmówiły współpracy, dla kogoś innego nie byłby to zbyt poważny problem, jednak Gand znajdował się na granicy wykończenia psychicznego. G-1A znów stanie się horrorem mechaników, gdyż siła z jaką kadłub uderzył w powierzchnię planety była poważna, jednak nie krytyczna. Maszynę ratował śnieg, teraz rozpychany na wszystkie strony wyhamowywał ślizg transportowca, który po paruset metrach zatrzymał się.
Mijały minuty, po których Gand nawet nie próbował się poruszać, najpierw musiał uwierzyć, że przeżył. Gdy to do niego dotarło, pierwsza myślą, dla jakiegokolwiek zewnętrznego obserwatora niezmiernie absurdalną, było, że ma pilotowanie we krwi i jest w tym naprawdę dobry! Następnie złapał piersiówkę i wychylił kilka łyków Vosha, po czym biegiem ruszył do ładowni sprawdzić czy pozostałe butelki przetrwały całe to zamieszanie. Była to czynność dość zbędna, gdyż skrzynia w której butelki były przewożone, wytrzymałaby upadek z kilkuset metrów nie uszkadzając zawartości, zadowolony Oto'reekh gratulował sobie wydania fortuny na takie zabezpieczenie. Uspokojony wrócił do kokpitu i próbował odpalić statek. Po 30 minutach niepowodzeń, dał za wygraną, nie znał się na mechanice i nawet pomimo tego, że był pewien, że to drobnostka potrzebował pomocy lokalnych, o ile tacy tu żyli. Nie zamierzał próbować połączyć się z Coruscant, był Rycerzem poradzi sobie! Otworzył lokalne mapy terenu i dzięki wbudowanym lokalizatorom, mógł ocenić odległość do najbliższych zabudowań, które ku jego uciesze nie były tak daleko, ledwie kilka kilometrów, dystans który z łatwością przemierzy na własnych stopach. Zdanie zmienił gdy otworzył ładownie, najpierw przez temperaturę, następnie przez grubą warstwę śniegu...