- Jesteśmy już prawie na miejscu - odpowiedziała Kara. Zespół przemieszczał się sprawnie i po cichu. Prócz niepokojących dźwięków nie byli atakowani, przez szaleńców lub inne jeszcze gorsze dziwa. W końcu znaleźli się pod drzwiami bunkra, który miał służyć jako schron w nieprzewidzianych sytuacjach, choć nie aż tak bardzo nieprzewidzianych...
Na rozkaz Jacka, zespół Dinga zajął pozycje szturmowe po obu stronach wrót. Pozostali osłaniali tunel w przypadku niezbyt ludzkich gości. Crushdown wstukała kombinację otwierającą w specjalnym terminalu i natychmiast się cofnęła, gdy tylko drzwi zaczęły się otwierać. SSWiM wkroczył do środka, żołnierze błyskawicznie omiatali wnętrze latarkami, krojąc je na sektory i uważnie osłaniając. Weszli błyskawicznie, Ding W biegu przebył śluzę i gdy poczuł, że McTyler jest tuż koło niego wkroczył do pomieszczenia głównego. Przekroczył próg nie stawiając na nim stóp, jego sylwetka była schowana aż do momentu, w którym musiał wejść do pomieszczenia. Skierował się w lewo, zostawiając prawą część Scottiemu, był dwa kroki od ściany i posuwał się wzdłuż niej, obserwując pilnie biurka i szafki ze sprzętem komputerowym, gdy usłyszał strzał... Natychmiast obrócił się w kierunku skąd dochodził, zdawało się, przerażająco głośny dźwięk i w świetle latarki zobaczył postać kobiety, ich celu, to była Kaira Savanti... Przerzucił broń na tryb ogłuszający i już miał pociągnąć za spust, gdy uprzedził go Covington, który uniknął niecelnego strzału pani doktor. Savanti natychmiast upuściła broń, a jej bezwładne ciało osunęło się na posadzkę, kanał radiowy wypełnił się od meldunków, gdy reszta zespołu raportowała o "czystości" bunkra.
- Sundown, sprawdź ją, reszta zabezpieczyć pomieszczenie i wprowadzić Kapitana. - rozkazał Ding, gdy upewnił się, że wszystko gra.
- Ta suka do mnie strzeliła, musiała usłyszeć otwierające się drzwi i schowała się za cholernym biurkiem. - mówił szybko, pod wpływem szalejącej adrenaliny.
- Spokojnie, pewnie spanikowała i myślała, że to zainfekowani. - odparł Homer
- Tylko nieprzytomna, wygląda na zdrową. - odezwała się Heana.
- San zaopiekujesz się nią. - rozkazał Ding w końcu ktoś musiał ją stąd wynieść.
Po chwili do pomieszczenia wkroczył Foreman.
- Co z nią ?
- Nieprzytomna, Kapitanie tam znajdują się jakieś komputery, może pan na nie spojrzy... - zaproponował Chavez. Jack kiwnął głową i zaczął się rozglądać za głównym komputerem przechowującym dane, po chwili go znalazł i tym razem nie miał problemów z podłączeniem. Kilka minut zajęło mu przedarcie się przez zabezpieczenia, jednak nie musiał martwić się szyfrowaniem danych, wystarczyło je tylko zgrać, na Bastionie sobie z tym poradzą. Gdy już niemal kończył odezwała się Kara:
- Coś słyszę, chyba zorientowali się, gdzie jesteśmy... - szeptała.
- Ding zwijamy się !
- Tak jest! San, bierz ją na ramię!
Gdy dane pomyślnie się zgrały, Foreman zostawił jeszcze odbezpieczony granat, miał nadzieję, ze zainfekowani zainteresują się tym bardziej niż tupotem kroków, a do tego upewnił się, że te dane nie wpadną w niepowołane ręce. Cały zespół w pośpiechu wracał dokładnie tą samą drogą, latarki w nieskoordynowany sposób macały ściany i korytarze, tworząc jeżące na plecach włosy obrazy. Prowadził Lincoln i nie natrafiał na przeciwników, w środku pochodu znajdowali się ludzie spoza SSWiM oraz Versus z nieprzytomną kobietą na ramieniu. Gdy dotarli do podstaw schodów Lincoln się odwrócił, zamierzając osłaniać resztę kolegów i gdy tylko skierował latarkę na tyły zauważył grupę zakrwawionych postaci w pełnym biegu. Otworzył ogień posyłając pierwszą dwójkę prosto na podłogę.
- Do góry, osłonie was ! - krzyknął i poczuł jak zaczynają mijać go pierwsi koledzy. Dystans zaczął się zmniejszać, a w nadbiegającym tłumie dziać dziwne rzeczy. Jedna z postaci nie przypominała już człowieka, była znacznie większa i bardziej muskularna, ale nie na ludzki sposób... Zaczęła machać olbrzymimi kończynami rozrzucając lub miażdżąc o ściany poprzedzających ją zainfekowanych...
Lincoln poczuł jak rośnie w nim przerażenie, sięgnął po granat i rzucił przed siebie. Eksplozja byłą okropna, jednak nie wytrąciła go od dalszego strzelania, które nie miało za dużego wpływu na nadciągające monstrum. Pochód zamykał Covington i gdy tylko zobaczył, co dzieje się za jego plecami, nie miał czasu analizować, że wśród rozerwanych granatem zwłok nadbiega coś, co nie powinno istnieć. Chwycił Lincolna za ramię i pociągnął za sobą na schody, gdyby nie hełm poczułby odrażający smród śmierci, kiedy monstrum było tuż za nimi. Ten humanoidalny potwór musiał być kiedyś człowiekiem, zbyt wiele cech na to wskazywało, jednak poszarpane ciało i tkanki, zastąpione nowymi, obrzydliwymi, przebijającymi się odśrodka były niepodobne do niczego co obaj żołnierze widzieli w życiu. Gdy byli już u samych drzwi i mijał ich przyjacielski ogień blasterowy, Covington poczuł szarpnięcie dochodzące z okolicy nóg. Peter runął przed siebie, co nie uszło uwadze Lincolna, który w ostatnim momencie chwycił go pod ramię i dosłownie z całych pozostałych mu sił wrzucił do pomieszczenia razem ze swoją skromną osobą. Po chwili drzwi zostały zamknięte, byli bezpieczni...
- Co to kurwa było ! - krzyknął McTyler
- Nic wam nie jest ? - zapytała Heana, oboje przecząco pokręcili głowami.
Po kilku minutach niedowierzania i przeklinania, zespół zdołał się zorientować, ze najemnicy należący do Kary ruszyli na pomoc innej grupie, mającej dostać się do jedynego czynnego środka, który może ich zabrać z tej przeklętej planety.
- Kapitanie powinniśmy bez zwłoki ruszyć, zdążymy jeszcze dogonić Frixa i moich ludzi, następnie udamy się na statek i wyrwiemy stąd. - odezwała się Crushdown zdecydowanym głosem
- Sir, jeśli można, Crushdown, znasz lokalizację tego statku ?- zapytał Ding
- Tak, oczywiście, ale co to ma do...
- Sir, uważam, że powinniśmy natychmiast ruszać do tego statku i pozostawić najemników samych sobą, jeśli nie zdążą, możemy pomóc im z powietrza... - Chavez spojrzał prosto w twarz Crushdown, dając jej do zrozumienia, że o żadnej pomocy od niego i jego ludzi nie może być mowy po tym co zrobiła Loiselle.
Jack stał teraz przed dość ważnym wyborem, spojrzał jeszcze na Versusa, stojącego nad nieprzytomną panią doktor, którą, gdy zrobiło się spokojnie, można by przywrócić do świadomości lub jeszcze z tym poczekać...