-Myślę, że żadne, nawet najbardziej traumatyczne, przeżycie nie powinno być usprawiedliwieniem dla działań, jakie podejmuje Luk Seven. Od momentu, gdy tylko o nim usłyszałem nóż otwiera mi się w kieszeni, gdy widzę wychwalające go artykuły w imperialnej prasie propagandowej. W gruncie rzeczy potrafię być wrednym facetem, więc zaplanowałem coś, co powinno go nieco rozzłościć - "Złoty" uśmiechnął się mimo woli. - Proszę uważnie śledzić prasę w ciągu najbliższych dni.
Niezobowiązującą pogawędkę, jaką uciął sobie wysłannik The Eye z Marsalisem przerwały odgłosy strzałów. Wizgi blasterowych błyskawic roznosiły się echem po olbrzymim labiryncie, jakim był plac budowy mieszkalnej części stacji Zordo's Haven. Wymiana ognia zdawała się być wyjątkowo zacięta, ale wreszcie niemal całkowicie umilkła i "Złoty" przystanął przyjąwszy wyczekującą postawę.
Huk eksplozji był słyszalny chyba na całej stacji.
-Zabili mojego przyjaciela - oznajmił. - Na szczęście, zdążył uruchomić ładunki wybuchowe, jakie miał przy sobie, a tym samym ostrzec nas, że nieprzyjaciele znów zaczną nas ścigać. Może też zabrał kilku ze sobą...
W tym momencie doszedł ich odgłos uderzeń ciężkich podeszew biegnących ludzi, a także głośna wymiana zdań. "Robotnicy", szepnął "Złoty" i pchnął Carla za najbliższą ścianę.
-Zakładam, że wie pan jak używać broni - nie możemy mieć żadnych świadków. Proszę się nie przejmować, można nastawić pistolet na ogłuszanie - podał mu broń. - Skutki trafienia powinny zapewnić im utratę pamięci o kilku godzinach sprzed utraty przytomności. Teraz, jeśli można, idziemy i strzelamy do każdego budowlańca, jaki nas zobaczy...
"Złoty" szedł kilka metrów przed Carlem badając teren. Starał się iść jak najszybciej, by uniknąć pogoni, ale jednocześnie nie miał zamiaru ogłuszać po drodze zbyt wielu robotników. Nieprzytomni mogliby stanowić zbyt łatwy cel dla brutalnych agentów imperialnego wywiadu, którzy również nie życzyli sobie świadków.
Nagle z korytarza między "Złotym" i Carlem wybiegła młoda kobieta, której brązowe włosy niesfornie wymykały się spod żółtego kasku ochronnego. W oczach miała przerażenie, a gdy zobaczyła pistolet w dłoni czerwonookiego Marsalisa stanęła jak wryta.
-Nie zabijaj - powiedziała błagalnym szeptem, na tyle cicho, że "Złoty" tego nie usłyszał i wciąż nie wiedział o jej obecności. - Proszę bądź inny niż ci, którzy zastrzelili Boba... Oni tu idą...