- I bardzo dobrze, jakoś nieswojo by mi było dalej przesiadywać wśród tych trupów. Widzieliście barmana? Fuj. Droga pani... Droga... Sithka...? Eee... przodem, w każdym razie.
Na zewnątrz było zimno, co już i tak wszyscy wiedzieli, ale dla porządku warto było to nadmienić raz jeszcze. Snajper przepchnął pakunki na tył speedera, czyniąc w ten sposób więcej miejsca dla pasażerów, acz swoją broń pozostawił tam, gdzie leżała - na najwygodniejszym siedzeniu, tuż obok kierowcy. Ciężka, budząca szacunek gabarytami maszyna cały czas była uruchomiona, nie trzeba więc było tracić czasu na włączanie silników w tnącym mrozie. Speeder ruszył z miejsca, pokonując w rosnącym tempie dystans dzielący kantynę od bramy wejściowej. Przy okazji, Oto i Khaylia mieli szansę po raz kolejny przyjrzeć się przerażającej w swym milczeniu osadzie, w której jedynie szeleszczący i świszczący wiatr dawał o sobie znać. Bez skrępowania infiltrował wszystkie przyprószone śniegiem budynki, odkrywając wiele zmarzniętych zwłok, których Mocowładni i najemnik jeszcze nie widzieli i już nigdy nie zobaczą.
- Nigdy nie mam bólu sumienia po ustrzeleniu jakiegoś dziada, taka robota, szczują mnie jedynie na bardzo złych typów. Nigdy też się nie cieszę, że komuś rozwaliłem łeb, rozumiecie. Zero sadyzmu. - odezwał się niespodziewanie wąsacz. - Ale na tych tu, co kasowali cywili... to parsknę.
I parsknął.
***
- Się zbliżamy do celu. - brodacz przekrzyczał pracujący głośno silnik. - Panie Gandzie, pożeraczu alkoholi, pamiętałem, co pan mówił o swoim statku, proszę się nie martwić. Przedtem jednakże mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Śmigacz zjechał gładko po nachylonym karkołomnie pagórku, po czym skręcił w bezkresie śniegu jeszcze bardziej w dół, zanurzając się w lodowym tunelu, wydrążonym na świeżym powietrzu. Pod koniec swojej długości tunel wzbijał się lekko w górę i prowadził na płaską niczym płaz wyłączonego wibroostrza polanę. Oczywiście, nie było tam kwiatów ani traw, jeśli ktoś by się zastanawiał. Teren był kompletnie, absolutnie biały i szczelnie pokryty masą puchatego śniegu. Bardzo malowniczy.
Kolorytu dodawał na pewno spoczywający na ziemi prom klasy Lambda w barwach Nowej Republiki. I stojące przed nim trzy postacie w wojskowych uniformach, z czego jedna, stojąca na czele, eskortowana była najwidoczniej przez pozostałą parę, uzbrojoną w piękne okazy karabinów blasterowych.
- Teraz, zanim mnie zwyzywacie i obsmarujecie, że was w pułapkę wpuszczam, posłuchajcie. Ten tutaj, ważniak, chciał koniecznie was poznać. Być może podesłałem mu info o tym, że pomogliście pozbyć się sithowych maruderów, być może go to zainteresowało, być może kazał was tu podwieźć. Gdybanie. - mówił intrygująco Rura, przekonany o tym, że wszyscy go rozumieją. - On teraz tu podejdzie, o, już idzie, zapyta was, co jesteście za jedni i może o coś jeszcze, ale chyba nie. Życie.
Blady republikański oficer podszedł do speedera, za nim dreptali po kostki w śniegu szeregowcy. Przyjrzał się dokładnie Vuusen, nieco dłużej Gandowi i pobieżnie snajperowi, na widok którego się skrzywił.
- Porucznik Rabac. - przedstawił się wreszcie. - Powiedziano mi...
- Ja ci powiedziałem...
- ...że dwójka Jedi pomogła w wyeliminowaniu grupy morderców władających Mocą, którzy dopuścili się licznych zbrodni na ludności Alzocu III.
- To Alzoc się odmienia?
- Nie mam pojęcia, skąd się tu pojawiliście w tak dogodnym momencie i skłonny byłbym się dowiedzieć, jeśli można.
- Można, wszystko można. Jeśli się w to naprawdę wierzy.
- Oczywiście ja i Nowa Republika jesteśmy wdzięczni za poniesiony trud. Z pewnością wyślemy list gratulacyjny na Coruscant oficjalnymi kanałami, jeśli będziemy wiedzieć, komu należy dziękować.
- Nie trzeba.
- Zaraz każę ci wysiąść, zasalutować i zrobić sto pompek. Masz miecze? - porucznik nie wytrzymał i zwrócił się bezpośrednio do snajpera, który umierał z radości przerywając szeptanymi komentarzami jego wypowiedź. Współpraca z najemnikami od dawna go irytowała, na dodatek ten jeden uwziął się, by zamienić życie prostego wojskowego na przeważnie spokojnej planetce w męczarnię.
- Oni mają.