Po niezwykłych przeżyciach sprzed chwili, Conn wciąż był roztrzęsiony. Kaszel wywołał w jego ciele dość mocny ból, którego jednak staruch nie miał zamiaru łatwo przerywać. Palenie i picie dawało przyjemność jakich mało w dzisiejszym świecie, więc nie chciał rezygnować. W końcu skończył papierosa, zakręcił wódkę i zaczął głośno oddychać. Spojrzał krzywo na Araba, który zaatakował jego plecy. Może młodsi i piękniejsi mogli sobie nazywać takie klepanie pomocą, jednak wiekowe plecy Werbla raczej nie pozwalał na taki luksus. Zanim zdążył coś powiedzieć, usłyszeli ten dziwny dźwięk.
Tego było już za dużo. W tym barze działo się stanowczo zbyt wiele. Próbując określić źródło dziwnego odgłosu, Conn wyciągnął ukradziony pistolet i zaczął przyglądać się zebranym. Nie wydawało mu się, żeby ktoś z nich mógł go wydawać, lecz postanowił pozostawać czujnym. Wtedy do baru wparował dziwny jegomość, noszący na ramieniu radio.
Jeszcze tego im brakowało do dopełnienia wesołej gromadki, chodzącego topielca z Bronksu. Stanowczo zbyt wiele się działo tego dnia jak na zszargane nerwy starego człowieka. Drżącą ręką celował w dziwnego osobnika, starając się opanować odruchy. Nie potrafił powiedzieć, co było najbardziej niepokojące w nowej postaci, lecz z pewnością wszystkie te rzeczy zbierały się w niezbyt ciekawy obraz.
- Stój, nie ruszaj si... - Conn nie zdążył nawet wypowiedzieć do końca swojej kwestii, gdyż w pomieszczeniu rozległ się dźwięk strzału. Z jego broni, co zauważył po chwili starzec. Musiał nacisnąć spust bezwiednie, gdy tamten odstawiał radio na podłogę. Nie zapowiadało się to zbyt ciekawe, myślało stary muzyk, patrząc na zwłoki przybysza. Rozejrzał się po pozostałych zebranych i rzucił. - Przecież miał się nie ruszać, do kurwy nędzy!