Kto mógł przypuszczać, że wycieczka na Vortex tak się zakończy? Na pewno nie panna Orton. I oto ponownie znalazła się na pokładzie statku. Cóż z tego, że nie należał on do niej. Jakie znaczenie miało to, że celem lotu będzie powrót do punktu wyjścia, czyli Coruscant. Przynajmniej na obecną chwilę, rzeczy te nie zaprzątały zbytnio myśli dziewczyny. Za to fala zmęczenia powróciła, bardziej natrętna niż wcześniej, więc Alanis przymknęła oczy i westchnęła cichutko. Wysunąwszy się spod kokpitu, spróbowała uruchomić zapłon. Gdzieś daleko, za rozległą, cicho podzwaniającą taflą olbrzymiej szyby, nierówno zagrzmiały zapuszczone silniki Barloza. Cały rząd zielonych kontrolek, znajdujących się na desce rozdzielczej, zaczął porozumiewawczo mrugać do Alanis. Nie dało się ukryć, iż transportowiec jest raczej sprawny. Wszystko zdawało się działać prawidłowo. Teoretycznie rzecz biorąc, ma się rozumieć.
Dot. Ortonówna od razu rozpoznała jego głos. W zasadzie, to nie musiała nawet odwracać głowy, ale grzeczność nakazała jej spoglądnąć w stronę rozmówcy. Tak, nie pomyliła się - rozłożywszy się na fotelu, uczciwy Twi'lek usiłował nawiązać rozmowę.
- Mam prośbę, pomódl się do swoich bogów, żebyśmy nie spotkali po drodze piratów. Tak, jak poprzednio. - odpowiedziała, naśladując jego ton. W rzeczy samej, miała ogromną nadzieję, że uda im się uniknąć spotkania z rozbójnikami. Piraci... Równie dobrze mogli oni być najemnikami wynajętymi przez Durruka, czy pana Poltersa. Jednakże pewność stanowiła zbyt luksusowe dobro i Alanis nie mogła sobie teraz na nią pozwolić.
- I nie, nie mam żalu. Za pięć dych też pewnie bym na kogoś doniosła, choć... - niemożność dokończania swych wypowiedzi powoli stawała się już chyba świecką tradycją panny Orton. Ilekroć chciała rozwinąć jakiś temat, zawsze ktoś musiał wejść jej w zdanie. Tym razie owa zaszczytna funkcja przypadła robalowi z piekła rodem. Nawet nie skomentowała jego wejścia na pokład, choć zapewne Dot mógł wiele wyczytać z wyrazu twarzy przemytniczki. Także to, że jednak chowała urazę, choć ukryła ją na samym dnie duszy.
Ostatecznie na statku zebrało się dość doborowe towarzystwo. Alanis z uwagą przypatrywała się każdemu z pasażerów, a przynajmniej wkładała w to więcej wysiłku niż w słuchanie urzędnika. Zwłaszcza dwaj mężczyźni, Huxley i Moonrock, byli o niebo bardziej interesujący niż administrator i jego powitalne przemowy. Co prawda żadnego z nich, przy najlepszych nawet chęciach, nie można było posądzić o nadmiar agresywnej urody, ale zdumiewające dysproporcje fizyczne pomiędzy nimi przedstawiały widok godny zaciekawienia każdego przygodnego obserwatora. Zwrócony twarzą do Alanis stał z głową odchyloną do tylu, ogorzały człowiek o barach atlety i czole kretyna. Krótkie jasne włosy, ostrzyżone na jeża, podkreślały geometryczną nieomal kulistość zaskakująco małej głowy osadzonej na potężnej, muskularnej szyi, wynurzającej się z kołnierzyka rozpiętej koszuli. Jego towarzysz stanowił całkowite przeciwieństwo, gdyż był to osobnik ruchliwy jak jaszczurka, a bystre oczy, osadzone pod wypukłym czołem, nad którym przeświecała łysina sięgająca szczytu głowy, poruszały się czujnie, omiatając pokład, jak gdyby ich posiadacz nie wiedział dokładnie, co spodziewa się zobaczyć, ale był zdecydowany nie przepuścić niczego, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie. Następnie dziewczyna przeniosła spojrzenie na lewo, gdzie ulokował się umorusany smarem Nautolanin. Nie wiedzieć czemu, pannie Orton przyszło na myśl ciekawe pytanie. Czy istota o takim wyglądzie mogłaby być mordercą? Ależ tak, oczywiście! Każdy z nich mógł. Świat nie znał powierzchowności, która wykluczałaby zbrodnię. Piękne, delikatne, kruche dziewczęta, poczciwe staruszki, jowialni oberżyści, wojowniczy mnisi o złożonych dłoniach i opuszczonych skromnie oczach. Nie było charakteru, zawodu, usposobienia ani powołania, które wykluczałyby możliwość zakiełkowania tej najczarniejszej z myśli: zmuszenia innej istoty, aby opuściła przed czasem ten najsympatyczniejszy ze światów. Nie minęła jednakże sekunda, a Ortonówna opanowała się i grzecznie podziękowała Rootowi za chęć pomocy. Raz jeszcze przesunęła po nich z wolna wzrokiem i nie znajdując w sobie żadnej już, najmniejszej nawet potrzeby dodatkowych obserwacji, westchnęła po raz nie wiadomo który. Jednocześnie uznała, że być może był to dobry moment, żeby powiedzieć choć dwa słowa do pasażerów. W końcu została mianowana dowódcą tej wyprawy.
- Witam państwa, z niektórymi z was już zdążyłam się nieco zapoznać. Nazywam się Alanis Orton i, jak widać, jestem kapitanem tego statku. Będę miała przyjemność pilotować was aż na Coruscant, gdzie zakończymy lot. A teraz dziękuję państwu i życzę miłego spędzenia czasu na pokładzie. I w ogóle, ten tego. - nie dało się ukryć, że Alanis nie przepadała za publicznymi wystąpieniami. Kilka zdań, które powiedziała, aż nazbyt dobrze tę niechęć ukazało.
Jakiś czas później, Ortonówna siedziała już w fotelu pilota. Okrutnie niewygodnym, nawiasem mówiąc. Przebiegła uważnym spojrzeniem po oświetlonych zegarach na tablicy. Przed startem zawsze chce się jeszcze raz wszystko sprawdzić, chociaż pozornie nikogo nic specjalnie nie obchodzi, bo wszystko zostało już wielokrotnie sprawdzone. Statek przebiegło lekkie drżenie. Później z wolna wtargnął z zewnątrz rosnący szum, który przemienił się w ryk, cichnący i wznoszący się w miarę jak pani pilot zapuszczała silniki i zmieniała kolejno wysokość ich obrotów. Frachtowiec zaczął unosić się powolutku, delikatnie - wszystko to mogło wprawić pasażerów w nastrój odpowiedni do spania. Lecz nagle silniki zagrały głębokim, potężnym głosem. Maszyna wnosiła się, a ziemia coraz bardziej zostawała w dole. Na zewnątrz pozostała już tylko zupełna ciemność. Alanis przez chwilę patrzyła zmęczonymi oczyma w mrok. Gdzieś na krańcach nieba wybuchła krótka czerwona zorza i zniknęła. Barloz szedł ciągle w górę, ale powietrze było niespokojne, raz czy dwa razy przyszedł przechył, a później niewielka dziura powietrzna, w którą opadli i unieśli się znowu.
- Chyba błyskawica?... - pomyślała Ortonówna sennie. Jedna z owych burz, której krewną spotkała wcześniej, musiała wędrować gdzieś w pobliżu. Wszystko uspokoiło się po wyjściu z atmosfery. Po wprowadzeniu odpowiednich danych do komputera, statek bez problemów skoczył w nadprzestrzeń. Następny przystanek – Coruscant. Pasażerowie mieli sporo wolnego czasu, podobnie jak pani kapitan. Jak zwykle podczas takich podróży, postanowiła wykorzystać go na przemyślenia. A zdecydowanie miała nad czym myśleć...
***
Alanis Orton przenosi się do
[Coruscant] Lądowiska