- Hm, hm, hm... - mamrotał Pan John, przeciągając paluchem po dotykowym ekranie komunikatora. - Obawiam się, że zaszło kilka zmian.
W tle z powrotem pojawił się Fillis. Nie licząc obtartej od uderzania w czyjąś twarz pięści, prezentował się nienagannie jak zwykle. Zdumiewającym było, jak sprawnie ten żylasty Duros o ponurym spojrzeniu wtapiał się w wystrój pokoju swojego szefa, jakby był jakimś antycznym meblem czy zbitką szarych kafelków.
- Po pierwsze - kontynuował John, zaciągnąwszy się cygarem. - nie możesz liczyć na pomoc przekupnego Gringa. Z tego, co mi wiadomo, nieroztropnie uratował ze śmiertelnej opresji poprzedniego najemnika, który spaprał to zadanie, po czym wyparował gdzieś w galaktyce. Śmiało można założyć, że jego zimne zwłoki dryfują gdzieś w kosmicznej przestrzeni.
Szeroki gangster odwrócił się ku dźwiękoobrazowi ukwieconych łąk Naboo i pokiwał w zadumie głową.
- Przykre. Ale to była jego decyzja. Przejdźmy dalej. Skracam czas potrzebny na wykonanie zadania do tygodnia, nie dwóch. Nie mogę pozwolić, żeby mój zabójca się obijał, a poza tym, Tulum ma szybko stracić marny żywot. Skoro usiłował się przenieść, jest już pewien, że poszło na niego zlecenie, a w tym wypadku... zrobi się nerwowy. I ostatnia kwestia, najbardziej dla mnie bolesna. Godziwa nagroda za wykonanie zadania to cztery tłuste zera poprzedzone jedynką, aczkolwiek jestem w stanie dodać do nich jeszcze pięć tysięcy kredytów ekstra, o ile zmieścisz się w terminie i popiszesz finezją.
Pan John skrupulatnie zmierzył Zung'inna wzrokiem, czego wcześniej mu skąpił, okazując wielką obojętność.
- Powiedz mi, wolisz gwałt, przemyt czy może morderstwo? - zapytał, mrużąc powieki. - Bo wyglądasz mi na gwałt.