1.Nazwa Postaci: Wurth Nadeau
2.Rasa: Człowiek
3.Profesja: Najemnik/Złodziej
4.Data urodzenie: 6 ABY
5.Usposobienie: Wesoły, wygadany i głupi, nie do końca ale jednak. Gdy wymaga tego sytuacja jego umysł potrafi pracować w skupieniu, jednak gdy przychodzi czas na pogawędkę z kimś zazwyczaj się popisuje, opowiada żenujące żarty i po prostu idiocieje. Mimo tego szybko potrafi zaskarbić sobie kogoś sympatię, a przynajmniej tak mu się wydaje. Momentami życiowy nieudacznik, a kiedy indziej - niezwykły człowiek. Odkąd zaczął zarabiać sam na siebie w sprawach zawodowych przeważa ta druga strona, jednak w prywatnych - idzie się załamać. Jakby nie patrzeć, te negatywne cechy pomagają mu to, i to bardzo. Bo kto by się spodziewał po niepozornym, dziecinnym wręcz chłopaku, że zaraz wypali komuś blasterem dziurę w głowie? Lubi proste życie jak najmniejszym kosztem, ale to jest domeną w zasadzie każdego. Nie stroni od alkoholu, ten ułatwia mu życie. Woli unikać otwartej walki niż wdawać się w niepotrzebne konflikty, jednak jeśli trzeba to stara się przeżyć co niekoniecznie oznacza walkę, chodzą słuchy że pobił międzygalaktyczny rekord w biegu na 100m, gdy ostatnio spieprzał po zawaleniu zlecenia.
Jednak czasami, gdy wpadnie w złość lub baardzo dąży do swojego celu lepiej zejść mu z drogi gdyż zmierzenie się z jego gniewem nie należy do przyjemnych.
6. Wygląd: Dzieciak, pedał, pierdolona ciota. Różnie go określano patrząc na jego wygląd. Wygląda niepozornie, wręcz bardzo spokojnie i... słabo. Jakby mógł paść od najmniejszego nacisku. Na szczęście pozory zazwyczaj mylą. Przechodząc do sedna - dłuższe brązowe włosy z opadającą na czoło grzywką, brązowe usta, drobny nos i usta niemal nieustannie rozciągające się w szelmowskim uśmieszku. Ma 172cm wzrostu przy 65kg wagi co czyni go chłopakiem dość drobnym jak na swój wiek. Ciągle ma nadzieje, że kiedyś obwód jego bicepsa dorówna jego wadze. Zakłada zazwyczaj na siebie czarną, szeroką bluzę z kapturem zapinaną na zamek lub ewentualnie zamiast niej, brązową, skórzaną kurtkę. Do tego rzecz jasna t-shirt i luźne, czarne spodnie. Buty wygodne, wiązane za kostkę jednocześnie nie spowalniające go zbytnio podczas biegu. Do tego pasek z miejscem na dodatkowe ogniwo energetyczne i pokrowiec przeznaczony do wibro-shiva. Z drugiej strony, natomiast przytroczony jest blaster.
7. Umiejętności: Oprócz szeroko pojętej umiejętności perswazji znalazłoby się kilka pozytywów przy większej ilości negatywów. Jednakże Wurth przywykł mówić o sobie w samych superlatywach. Więc, umie pilotować lekki frachtowiec, niefortunnie jedynie jeden jedyny model, mu to wystarcza, w razie czego zawsze istnieją taksówki... co do wspomnianego frachtowca - frachtowcem tym jest Ghtroc 720. Oprócz tego potrafi się on posługiwać zwykłym blasterem o krótkiej lufie, nie są to jakieś specjalne umiejętności - po prostu strzela i stara się trafiać. Dużo czasu spędza na strzelnicy, żeby doskonalić się właśnie w tej dziedzinie, dla chcącego nic trudnego powiadają. Oprócz tego, broń biała - sztylety, wibro-shiv -, to jest broń dla niego. Zdecydowanie stawia szybkość i zwinność nad brutalną siła, gdyż tej szczerze mówiąc - nie ma zbyt wiele. Dlatego bardziej uśmiecha mu się wyprowadzać szybkie i śmiertelne ciosy krótkimi ostrzami. Tak samo jak w poprzednim wypadku -, jeśli ma chwilę wolnego czasu stara się doskonalić ten sposób walki. Przechodząc do sedna - jest szybki, zwinny i zręczny. Potrafi się wcisnąć w prawie każdy kąt tudzież, jak już wspominałem szybko uciekać omijając przeszkody na swojej drodze. Rzecz jasna ze względu na swoją profesję potrafi też się dobrze skradać i przy okazji zawinąć coś nieswojego, było twoje, już jest moje jak powiada.
8. Ekwipunek:
-wibro-shiv
-mały, czarny plecak jednoszelkowy
-150cr
-cyfronotes
-Blaster KYD-21
-garota
9. Środki komunikacji:
-Lekki frachtowiec Ghtroc 720
10. Historia
Wurth urodził się 6 ABY na Coruscant, nie znał swej matki, to znaczy - znał, lecz nie wiedział zapewne, że to ona. Otóż prawda jest taka, iż miał on doprawdy doborowych rodziców, nizina społeczna Coruscant, ojciec był alfonsem a jego matka dziwką cóż... jego ojciec mawiał, by, jeśli chłopakowi zostanie dane bycie alfonsem niech nie testuje swoich panienek... on przetestował i teraz dzieciaka ma. Ale nie ma co, trzeba przyznać - był wspaniałomyślny, bo (na swój sposób) nie dawał umrzeć Nadeau'owi. Sprawa z jego matką była taka, że ojciec nigdy nie wyjawił mu, kto nią jest, a opiekowały się, nim wszystkie z dziwek, więc koniec końców wiedza o tym, kto jest biologiczną matką została zapomniana. Wurth miał tylko nadzieję, że nigdy nie było mu dane przespać się z własną matką. Zdarzało mu się sypiać ze starszymi, mówi się że kobiety są jak wino - im starsze, tym lepsze. W tym, że koniec końców młodzieniec osiągnął pełnoletność, ojciec dał mu pieniądze, błogosławieństwo i grzecznie powiedział, by wypierdalał, bo i tak już miał tu dużo gościny. Życie, ale swojego staruszka i tak zdarza mu się odwiedzać. Od tego czasu szlajał się od miejsca, do miejsca dorabiając sobie na boku. Czy to czyszcząc fekalia z klatek zwierząt stojących w dokach lub robiąc za barmana. W całym swoim życiu zdarzyło mu się popełnić kilka, kilkanaście lub nawet kilkaset błędów. Ale jeden był tak duży, że jego konsekwencje miał zapamiętać na dłuuugo...
-No kochana, to, gdzie idziemy? - zapytał pijackim bełkotem Wurth wykrzywiając usta w głupim uśmieszku.
-Oj... zobaczysz, to na pewno będzie dla Ciebie niezapomniany wieczór...
Niedawno wyszli z baru, gdzie chłopak obwieszczając to wszystkim ile zarobił stawiał kolejki, poznał tam Twi'lekankę, z którą właśnie szedł przez doki. Zawsze miał chrapkę na to co, by spędzić błogie chwilę z kobietą o odmiennej rasie. Zresztą, jeśli nadarza się okazja trzeba to wykorzystywać, co nie? Jednak smutną prawdą było to , że na nadziejach się skończyło, szczególnie wtedy gdy dostał elektropałką w łeb i obudził się na posadzce.
-I co skurwysynu, teraz nie jest ci do śmiechu? - Nadeau'owi najwyraźniej nie było, za to komu innemu wręcz odwrotnie ponieważ jeden z grupki Rodianinów stojących nad nim zaniósł się śmiechem.
-Dzięki słodziutka, możesz już sobie stąd pójść - Burknął ten sam i machnął ręką w jej stronę
-Pierw moja dola - Rodianin z ociąganiem przelał kredyty na konto Twi'lekanki, ta jeszcze, żeby bardziej upokorzyć młodzieńca puściła mu całusa, po czym wyszła kołysząc biodrami. Ten jednak nawet na nią nie patrzał, gdyż myślał jakim to cholernym idiotą jest, zaniósł się szlochem patrząc na oprawców.
-Proszę... wypuście mnie, weźcie moje pieniądze i wypuście. Zapomnę o wszystkim.
-Ooo nie skurwysynu, pamiętasz mnie? Pamiętasz, to ty rzuciłeś tymi pierdolonymi odchodami w moją twarz, ja takich rzeczy nie zapominam - chłopak spojrzał ze łzami w oczach na Rodianina, a następnie ogarnęła go ciemność, gdyż ponownie oberwał pałką.
Kamieniołomy na bliżej niezidentyfikowanej asteroidzie, wspaniałe miejsce, by pracować, tym bardziej, jeśli jest się do niej zmuszanym i przez większość dnia nosi się kajdany... po prostu cud. Za bycie idiotą się płaci, chociaż z Wurtha było mniej pożytku niż powinno być, był zbyt słaby, by wykopywać te pieprzone kryształy, jako, iż mimo współczesnej technologii więźniowie tu korzystali z prymitywnych narzędzi ten nawet nie miał siły, by unieść kilof. Nie no, miał, ale gorzej, by machać, nim przez cały dzień. Dostał, więc laser górniczy - rzecz jasna odpowiednio osłabiony, przez co efekty były mniejsze, ale zawsze jakieś... stać się niewolnikiem w kopalni, doprawdy, jesteś świetny Nadeau - myślał chłopak pracując, na szczęście już niedługo miało się to skończyć. Jeden z jego współwięźniów - Twi'lek o imieniu Bh'ear miał plan, był on dość inteligentny, jeśli chodzi o sprawy technologiczne, więc powolutku, powolutku ulepszał laser górniczy Wurtha tak, by w odpowiednim momencie przystąpić do ofensywy, uciec do hangaru i jak najszybciej stąd uciec. Czekali tylko na odpowiedni moment, a ten właśnie nadszedł.
Mieli cholerne szczęście, przydzielono ich we dwójkę do kopania w jednej z odnóg, a pilnować ich miał jedynie jeden, jedyny dozorca. Cholerny błąd ale kto by się spodziewał jakiegokolwiek oporu od niepozornego dzieciucha i cichego Twi'leka? W końcu nadszedł odpowiedni czas, gdy strażnik majstrował coś przy swoim pancerzu, chłopak nie zwlekając podał po cichu laser Bh'earowi. Dozorca nie dostał nawet najmniejszej chwili by zaprotestować, gdyż po chwili powietrze mogło sobie do woli hulać w jego głowie... a dokładniej w dziurze, która się w niej pojawiła. Niby zwykłe narzędzie, a wystarczy odrobina umiejętności i już można kogoś zabić. Teraz pozostało tylko przeciąć, im prymitywne kajdany i brali nogi za pas, od strażnika "pożyczyli" sobie blaster i wibroostrze, to drugie wraz z laserem przygarnął Wurth i pobiegli do jednego z hangarów. Tam na ich nieszczęście było aż trzech strażników, rozgorzała się walka. Twi'lek zdjął pierwszego z nich jednym strzałem, lecz z resztą była gorsza sprawa, Nadeau po oddaniu 30 strzałów wreszcie trafił, Twi'lekowi udało się to wcześniej w tym, że różnica była taka, że przeciwnik jego krył się za osłoną, a chłopaka - nie. Otworzyli gródź, po czym szybko wbiegli do stojącego tutaj lekkiego frachtowca Ghtroca 720 i... polecieli. Najwyraźniej nie zależało nikomu na tym, by ich ścigać, być może byli tak załamani Wurthem, że się zaczynali się zastanawiać czy nie oddać go komuś za dopłatą.
No i co... udało nam się! - powiedział Bh'ear
-To było łatwe... za łatwe, cóż, co robimy ze statkiem? Chętnie go przygarnę... kiedyś, gdy pracowałem w dokach miałem z nim do czynienia, zresztą -, gdyby nie to, że dali mi laser gówno, by z tego było... będzie trzeba tylko załatwić dokumenty, hmm...
-Tak, ale, gdyby nie moje umiejętności mógłbyś się jedynie podrapać po dupie, statek jest mój i bez gadania.
-Jak chcesz - odpowiedział chłopak, po czym usiadł na jakiejś skrzynce.
Minęło niespełna 30 minut, a Twi'lek już stracił głowę patrząc na ekrany... i to dosłownie, Wurth spojrzał na leżący na podłodze fragment jeszcze niedawnego towarzysza, wzdrygnął się i odrzucił wibroostrze na bok.
-Pierdolony śmieć..., to jest moje i kurwa, tylko moje.
Kopnął głowę Twi'leka jak i jego ciało na bok, złapał za szmatę i wytarł krew, zmienił trajektorię, żeby po drodze wyrzucić ciało na którejś z asteroid...
Czas mijał, Wurth podejmował się nowych prac, i to zazwyczaj tych mało legalnych, było mu dobrze, chociaż czasami brakowało chłopakowi prawdziwych przyjaciół... dlatego tym przyjacielem stał się alkohol. Najlepiej odnajdywało mu się w roli złodzieja, niepozorny, zręczny i szybki. Czasami, gdy brakowało mu kredytów na wizytę w kantynie od razu je przygarniał od kogoś innego. Jednak prawdziwym wyzwaniem dla niego były te bardziej wartościowe zlecenia. Kradzież jakiegoś ważnego obiektu ze strzeżonego ośrodka? Czemu by nie spróbować, myślał po czym podejmował się tego - rzecz jasna, mimo wszystko umiał ocenić co zdecydowanie przerasta jego umiejętności. Ponadto czasami pracował w grupie, robiąc za ochronę konwoju, ważnej persony i innych.