przez Kelan Navarr » 15 Sty 2013, o 22:29
Dwóch mężczyzn i droid powoli zagłębiło się w nieznaną część korytarza. Obłoki pary unosiły się z ich ust przy każdym wydechu, wydobywane z ciemności przez reflektor na korpusie droida. Nikt nie odzywał się ani słowem, wsłuchując uważnie w otaczającą ich ciszę, mąconą jedynie przez odgłosy wydawane przez dwie bary butów, oraz parę metalowych odnóży uderzających miarowo o stalowe podłoże. Muzyka ucichła, ustępując miejsca upiornej pustce. Maszerując przed siebie, Morton rozmyślał. Gdyby nie te cholerne dokumenty, nie znalazłby się w tym miejscu, którego w żaden sposób nie był w stanie pojąć. Wszystko, co działo się wokół niego, było przytłaczająco nierealne. Zmiana tożsamości nic tu nie dawała. To miejsce dopadało cię kimkolwiek byłeś. Maszerując, mijali drzwi. Dziesiątki, setki, niewzruszenie zajmujących swe miejsce w szeregu i całkowicie obojętnych na obecność intruzów. Jedne zardzewiałe, inne wyglądające na zupełnie nowe, nieustannie towarzyszyły im w wędrówce. Cyrus próbował otworzyć jedne z nich, lecz pozostały niewzruszone na jego wysiłki.
- Słyszycie? – Peter zastygł w bezruchu, zwrócony w kierunku, z którego przyszli.
Z głębi korytarza do ich uszu zaczął dobiegać cichy szum. Stadlober skinął głową, również próbując przebić wzrokiem ciemność. Chłód zaczął być coraz bardziej przenikliwy. Ściany korytarza pokrył lód. Dobiegający ich uszu dźwięk stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy.
- Chyba czas, żebyśmy trochę przyśpieszyli kroku – zarządził jedi, a mężczyzna z punkiem na głowie przytaknął bez wahania.
Biegiem ruszyli przed siebie, a dźwięk za ich plecami nieprzerwanie narastał.
- Staać!! – krzyknął Stadlober, zatrzymując się gwałtownie i rozpościerając ręce na boki.
Droid, oraz Morton biegnący za Cyrusem zatrzymali się obok jedi, podążając za jego wzrokiem. Korytarz się kończył. Nie przechodził jednak w jakiekolwiek połączenie. Posadzka i ściany po prostu urywały się, a poniżej sterczących z nich kikutów rur i kabli ziała czarna czeluść.
- Co do cholery – szepnął Peter, przyklękując na krawędzi urwiska – co to kurwa ma znaczyć!?
Szum za ich plecami stawał się nie do zniesienia. Cokolwiek się do nich zbliżało, było naprawdę blisko. Stadlober odwrócił się w kierunku narastającego dźwięku i włączył miecz świetlny. Szum momentalnie ustał. Morton odetchnął głęboko. Kropla potu spadła na posadzkę z czoła rycerza jedi. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz w tym momencie uderzyła w niego ogłuszająca fala dźwięku, a niewidoczna siła rzuciła nim w mężczyznę z punkiem na głowie, oraz droida, zmiatając w wszystkich w otchłań.
Peter Morton obudził się z potwornym bólem głowy. Spróbował się podnieść, lecz otaczający go świat nie sprawiał wrażenie stabilnego. Obrócił się na brzuch i zwrócił jego zawartość. Dłonią natrafił na jakiś metalowy kształt. Spojrzał w tamtym kierunku i spostrzegł leżącego na posadzce droida. Z jękiem spróbował podnieść się na kolana, lecz niewyobrażalny ból rozdarł jego czaszkę. Pociemniało mu przed oczami i ponownie stracił przytomność.
***
Muzyka ucichła równie nagle jak rozbrzmiała. Nirnuss ruszył przodem, rozświetlając skąpany w mroku korytarz. Równą, metalową powierzchnię posadzki zastąpiła brudna siatka, pod którą nie było widać żadnego podłoża. Nirnuss starając się rozświetlić otaczającą ich ciemność słabym światłem latarki, powoli zagłębił się w korytarz, którym dotarli do kantyny. Tuż za nim, rozglądając się szeroko otwartymi z przerażenia oczami, podążała Zeltronka. Korytarz kompletnien nie przypominał tego, którym szli jeszcze niedawno. Nie chodziło nawet o porzucone elementy wyposażenia placówki, które obecnie znikły, lecz sam korytarz był o wiele węższy. Jacquos z trudem panował nad zdenerwowaniem. Miał przynajmniej nadzieję, że jego strach nie był zbyt oczywisty. Był kapitanem okrętu, a liczyła na niego młoda kobieta, która nerwowo trzymała się jego lewego rękawa. Reporterka ścisnęła mocniej jego ramię, zatrzymując na moment.
- Słuchaj – szepnęła, jakby bojąc się zakłócić otaczającą ich ciszę.
Nirnuss stanął nasłuchując. Jego uszu dobiegły ciche, ledwie słyszalne szepty, zdające się dochodzić gdzieś z dołu.
- Co do... – mruknął, kierując światło bezpośrednio na posadzkę.
Momentalnie odskoczył do tyłu, a z jego ust wyrwał się krzyk przerażenia. Krzyczała też Zeltronka, nie potrafiąc oderwać oczu od setek dziecięcych głów znajdujących się pod siatką, którą stąpali. Oczy jednej z nich otwarły się powoli, pełnym cierpienia wzrokiem zdając się przewiercać krzyczącą kobietę na wylot.
- Co to jest!? – krzyczała Zeltronka – Gdzie my do cholery jesteśmy!?
Nirnuss przepełnionym grozą spojrzeniem, wpatrywał się w obraz roztaczający się pod jego stopami. Stłoczone gęsto, jedna obok drugiej głowy, zdawały się znajdowały się pod posadzką, gdziekolwiek kierował światło latarki. Musiały być ich tysiące. Niektóre wykrzywione w bólu, inne całkiem spokojne.
- Spadamy stąd – szepnął mężczyzna, zmuszając swe mięśnie do ruchu – Chodź.
Chwycił kobietę za rękę i pociągnął za sobą, starając się nie spoglądać w dół, skąd nieustannie czuł wzrok obserwujących go dziesiątek oczu.
***
Goro szybkim krokiem przemierzał korytarz. Jaśniejszy punkt na jego końcu, stopniowo się przybliżał, aż w końcu Rodianin stanął u progu wielkiej sali, rozjaśnianej pochodniami zamocowanymi na jej ścianach. Na jej środku, odwrócona do niego tyłem, stała postać w ciemnych szatach i nasuniętym na czoło kapturze. Posadzka upstrzona była niezliczoną ilością otworów o średnicy ludzkiej pięści.
- Czekałem na ciebie – odezwała się postać niskim głosem, który odbił się echem od ścian pomieszczenia
Goro krok po kroku zaczął zbliżać się do obcej istoty. Wrota zasunęły się za nim z przeciągłym zgrzytem, lecz Bragićc nie zwrócił na to uwagi, zahipnotyzowany głosem, który do niego przemawiał. Głosem, który był mu dziwnie znany.
- Nazywasz siebie ogniowiercą, lecz ile tak naprawdę w tobie wiary? – postać odwróciła się, zdejmując kaptur i spoglądając na Rodianina z wyraźnym rozbawieniem.
Bragićc spojrzał w oczy swojego mistrza. Zamarł w bezruchu i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuł niepokój. Przecież zabił mężczyznę na Er'kit dawno temu. To miejsce musiało bawić się z jego umysłem. Chciał coś powiedzieć, lecz język uwiązł mu w gardle.
- Nauczyłem cię wielu rzeczy, lecz nigdy nie powiedziałem o jednej – na twarzy starca pojawił się upiorny uśmiech, a jego skóra zaczęła czernieć.
Goro spoglądał z przerażeniem, jak tunika mężczyzny spopiela się wraz z jego ciałem, aż cała postać rozsypała się na oczach Rodianina.
- Jakiej rzeczy? – wydusił w końcu z siebie Bragićc, starając się zapanować nad drącymi dłońmi – O czym mi nigdy nie powiedziałeś!? – krzyknął, a jego głos wypełnił całą salę.
- Płomień nie oczyszcza – rozległ się nagle wyraźny szept w uchu Goro – on spopiela.
W tej samej chwili płomienie wystrzeliły z otworów u stóp Rodianina, biorąc go w swe objęcia i zsyłając na niego niewyobrażalny ból. Goro Bragićc ryknął z bólu i padł na kolana, prosząc o łaskę.
Nie została mu okazana.
Dla Aviena i Davida
Stadlober zniknął, pozostawiając po sobie tylko zniszczony miecz świetlny. Broń Petera (tego questowego) również zniknęła