Na Nar Shaddaa kilka rzeczy jest pewnych, jedną z nich jest ta, że gdy gang zacznie Cię ścigać, nie odpuści tak łatwo. Szczególnie gdy od ucieczki nie minęło więcej niż kilka tygodni, nie wspominając o godzinach... Do tego gang, który przeprowadza poszukiwania to Trandoshanie... Uzbrojeni po zęby...
Poszukiwania kogoś, kto nie jest mieszkańcem księżyca jest o tyle proste, że w większości przypadków, kierują oni swoje kroki do najbliższego kosmoportu. Dodatkowo, gdy ten ktoś jest Zeltronem, o bardzo charakterystycznych cechach wyglądu i rzadkości występowania, sprawa staje się aż nazbyt łatwa. Przynajmniej do póki gang szuka w swojej małej dzielnicy, a lufa blastera w magiczny sposób otwiera wiele ust, które mogą powiedzieć coś, co widziały oczy, wtedy te osoby staja się bardzo zaangażowane i żarliwe w pomocy.
Było ich ośmiu, szyli tyralierą. Ich chód i postawa była charakterystyczna dla Trandoshan, a przenoszona długa broń nie dawała złudzeń co do celu wyprawy. Zresztą pierwszy blasterowy wystrzał, który padł za ich pleców, dawał do zrozumienia, że ta ósemka to tylko komitet powitalny. Pocisk przeleciał nad głowami Trandoshan, nieznacznie przeleciał górą nad Zdradovem i poszybował koło głowy Mayari. Wydawało jej się, że musiał trafić Apollo, dźwięk impaktu zdawał się to potwierdzać... Po wystrzale reszta Jaszczuroludzi przeszła do biegu, a nawet oddała kilka niecelnych strzałów w kierunku Zeltrona i jego towarzyszy.