Mówi się, że Moc nie może zginąć. Przepływała przez Galaktykę od początków jej istnienia.
Mówi się także, że jak długo istnieć będzie Moc, tak długo Jedi będą przemierzać gwiazdy, by nieść sprawiedliwość. Zakon Jedi to coś więcej niż organizacja. To idea. A Idee są przecież niezniczczalne.
To duża galaktyka. Mówi się w niej wiele rzeczy.
Meldunek Andy'ego został odebrany przez resztę pilotów należących do eskadry Jedi. Większość z nich rzuciła się natychmiast w kierunku wrogich scimtiarów. Byli jednak zdecydowanie za daleko. Nawet A-wing nie dogoni od razu szybkiego jak jastrzębionietoperz imperialnego bombowca. Gdyby było więcej czasu, gdyby ktoś spróbował zaatakować imperialną jednostkę, może udało by się powstrzymać nalot. Niestety dla zgromadzonych wciąż w świątyni Jedi, jedyna osoba mogąca tego dokonać uciekła. Planetarna obrona zaliczyła co prawda trafienia wrogich bombowców, nie dała rady zniszczyć wszystkich maszyn. Mistrzowie jedi wypalający silniki swych maszyn podczas pościgu za bombowcami, mogli tylko patrzeć jak jeden po drugim Scimtiary zrzucają swój śmiertelny ładunek. Pociski trafiły w samą świątynię jak i spore połaci przyległego terenu. Niszcząc i paląc wszystko w promieniu kilkuset metrów od samej świątyni. Potężną budowlę zasnuły kłęby dymu.
Pierwsza bomba trafiła dokładnie w aulę, w której zebrani byli obecni w Świątyni członkowie rady. Czy chciała tego Ciemna Strona, czy też była to kwestia dobrze zaplanowanego ataku bezzałogowej jednostki – ten cios był najstraszliwszym.
Gintar Thyrkinn zmarł jako pierwszy. Spojrzał w oczy śmierci ze spokojem i wielkim smutkiem. Tennler Berran zdobył się na ostatni akt altruizmu, osłonił ciałem mistrza Katarna. Zwano go "nachalnie pomocnym", lecz w przyszłości, po tym wyczynie, nikt już nie miał tak o nim powiedzieć. Fala uderzeniowa rozerwała pomieszczenie, podmuch ognia stopił skórę kiffarskiego mistrza – Laertesa Basaiego. Kevin Arden spróbował stworzyć osłonę z Mocy. Osłona pękła jak transplastal pod ostrzałem turbolaserów. Reanie Carol tylko krzyknęła przeszywająco. Zwykle uśmiechnięta Saara Vii skrzywiła się z bólu. Widział to jedynie Robert Duine. I nawet gdyby przeżył, nigdy by nikomu nie powiedział o tej jednej słabości Togrutanki.
A później zginęli pozostali.
***
Czujniki Harvosa odnotowały gwałtowny skok tempretaury. Z niejakim zdziwiniem droid stwierdził, że on sam również płonie. Hol błysnął, a błysk ten oślepił fotoreceptory. Podmuchł stopił jego odzienie, zostawiając na środku sali rozgrzaną do czerwoności sylwetkę droida zabójcy. Bomba musiała spaść naprawdę blisko.
Wiele wskazywało na to, że droidowi Jedi przyszło się wreszcie obudzić, tylko po to by trafić do koszmaru na jawie.O ile dla cyfroneuronów jest w ogóle jakaś różnica między rzeczywistością i światem wirtualnym.
Nastepnie receptory audio zarejestrowały huk idący daleko poza próg bólu dla istot organicznych. Pojawił się błąd danych. Wewnętrzna mapa wskazywała, że Harvos znajduje się na parterze, jednak otoczenie wyglądało jak drugie piętro kompleksu świątynnego. Przynajmniej jeśli chodzi o wyposażenie.
W końcu w obwodach pojawiło się wytłumaczenie. Drugie piętro po prostu spadło na parter.
***
Nikh i David dotarli do holu. Zauważyli, że nie ma z nimi Covella. Na sekundę przed tym, gdy przestali widzieć cokolwiek. Jęk w Mocy odebrał wszystkie zmysły. Nie czuli bólu ciał. Okaleczenie nastąpiło w ich umysłach. Śmierć tylu Jedi jednocześnie, w tak bezensowny sposób wynikający z czyjegoś zaniedbania, była jak erupcja wszystkich wulkanów na Mustafarze. Jednocześnie.
David został przygnieciony połowicznie stopionymi durastalowymi belami. Czuł, jak pękają mu kości, a płynny metal wtapia się w skórę. Nikh poczuł w uszach krew od huku. Fragment ściany rozbił mu czaszkę.
Nadciśnienie rzuciło sylwetkami w losowych kierunkach, podciśnienie zrobiło to samo drugi raz.
Żyli. Czego nie można było powiedzieć o wszystkich Jedi dookoła.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryDavid - złamana jedna kończyna, wybierz która. Płaszcz będzie trzeba zdejmować z ciebie chirurgicznie.
Nikh - poważny uraz głowy, pęknięte żebra. Zabrakowie to jednak twarde istoty i biologicznie trzymasz się nieźle.
Harvos - straciłeś ekwipunek i jesteś osmalony. Gratuluję chassis.
Szczegóły pozostawiam wam.
***
Lemi bardzo się bał. Niektórzy mogliby drwić, gdyby Shiris im opowiedziała o tym, że w dniu ataku na Crouscant czuła od pluszaka impulsy Mocy reprezentujące emocje.
Dziadek na pewno by się nie śmiał.
Ale
Dziadka tu nie było. Być może już nigdy go nie zobaczy. To byłoby wspaniałe spotkanie po latach, Shiris jako dorosła Jedi odnajduje swego opiekuna i pokazuje mu, jak wiele się nauczyła, jak wiele zawdzięcza. Obrazek rodem z kronik, które mistrzowie czytają adeptom na grupowych zajęciach.
Skacz, głuptasie! - powiedział ktoś. Shiris nie zdążyła się rozejrzeć, by zobaczyć, kto to mógł być. Była przekonana, że jest sama.
Podłoga w korytarzu otworzyła się jak paszcza Sarlacca i wciągnęła dziewczynkę w karuzelę bólu, grozy i wielkiej, wielkiej nadziei na przetrwanie.
Miała szansę. Tak naprawdę nie była sama.
***
- Mówi mistrz Kyle Katarn. Zwracam się do wszystkich przebywających w Świątyni, całego personelu oraz członków Zakonu – to koniec działań obronnych. Powtarzam: to koniec działań obronnych. Imperium ma miażdżącą przewagę na orbicie. Wiele wskazuje na to, że lada chwila może nastąpić desant wojsk nieprzyjaciela na planetę. Coruscant jest bliskie upadku...
Słychać było krzyk bólu i trzask płomieni.
- W wyniku ataku Imperium śmierć ponieśli niemal wszyscy członkowie Najwyższej Rady. Nasze siły zostały zredukowane właściwie do zera, a kompleks świątynny może w każdej chwili runąć. W tej sytuacji, prawem nadanym mi przez Wielkiego Mistrza, zwalniam was z obowiązku obrony budynku Świątyni. Nie mamy już czego bronić.
Kyle mówił dalej z żalem. Ostatnie słowa należały zapewne do najtrudniejszych, jakie przyszło my wypowiadać.
- Nie jesteśmy w stanie zorganizować ewakuacji. Ratujcie swoje życia... I na czarne kości przeklętego Imperatora, niech Moc będzie z wami.
Każdy był zdany na siebie.
***
Archiwum nie oberwało. Ściany zadrżały, pulpity strzeliły szkłem, ale na tym koniec.
- Słyszycie? - syknął Manten. - Świątynia padła. To koniec. Skywalker zaprowadził nas na krawędź. Odeszliśmy od naszego wzorca, Nowy Zakon był zepsuty. Kyp Durron to przewidział. Ale nawet on nie rokuje nadziei na pokonanie Imperium. Nikt w Galaktyce nie jest w stanie pokonać wroga. Nie takimi sposobami, jakie stosujemy. Kyp myśli, że wystarczy wrócić do starych zasad. To za mało.
Jason Manten postąpił krok, a był to ruch drapieżnika gotowego do skoku.
Przez lata walki Ciemną Stroną nauczyłem się, jak ją pokonać. Znam dziesiątki sposobów, jak obrócić techniki Sithów przeciwko nim. Znam wszystkie słabości Ciemnych Jedi. Wiem, kiedy należa podsycać ich zwątpienie, jak przytłoczyć ich blaskiem Jasnej Strony. Wiem nawet, jak sprawić, by bali się swych własnych zdolności. Weź najbardziej bezwzględnego z Sithów i pokaż mu jeszcze głębszy mrok, a będzie łkał jak małe dziecko.
Z sufitu spadł pokaźny kawałek gruzu. Mistrz Jedi nawet nie drgnął, choć waląca się konstrukcja omal go nie zabiła. Był spokojny jak człowiek dawno pogodzony ze śmiercią.
- Jednak tym razem to nie Sithowie są naszymi wrogami. To nie Sithowie zniszczą dziś Zakon Jedi. Za sznurki pociąga Imperium. Ciemna Strona to Imperium.
Jason zacisnął zęby.
- Nawet największa bestia przestaje być groźna, gdy utnie się jej głowę. Skoro potrzebny jest kat, ktoś, kto ma się poświęcić, by Jedi mogli trwać, przyjmę to brzemię. Myślałem, Haddyku, że to zrozumiesz. Myślałem, że będzie nas dwóch. Powinno nas być dwóch... Zawsze dwóch.
- Ale jeśli nie ty, to może ktoś inny... Shiris. Tak, jest młoda, ma otwarty umysł. Czy to nie mistrz Yoda mawiał, że umysł dziecka jest wspaniały? Zakon przetrwa. W ten czy inny sposób.
Jason Manten wycelował antyczną broń w Hadyyka. Była gotowa do strzału. W drugiej ręce płonęła mu ognista klinga świetlnego miecza.
- Wczesniej poprosiłem, teraz ostrzegam. Nie jesteście dla mnie przeciwnikami. I nie mam czasu na wiekopomne pojedynki na świetlne miecze. Nawet najpotężniejszy mistrz Jedi nie jest w stanie uniknąć strzału z Lanvaroka z tej odległości. Nie każcie mi tego robić, aż tak nisko nie chcę upaść. Oddaj droida, Salomeo. Potrzebuję go, by odciąć bestii głowę. I uciekaj ze Świątyni, ratuj życie. Każde z nas zrobi to, co musi. Ja mam swoją misję, a wy swoją. Odbudujecie Zakon, przeczekacie szalejący sztorm Mocy. Rozkazuję wam jako członek Najwyższej Rady Jedi. Nieposłuszeństwo oznacza zdradę.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryWystarczą mi krótkie deklaracje. Walczycie, czy oddajecie członkowi rady droida. Hadyyk pisał o nieobecności, więc za jego postać może zdecydować David.
***
Świątynia zapadła się w sobie, teraz niemal w całości znajdowała się w jednym pomieszczeniu. Shiris również się w nim znalazła.
Shiris widziała powstające sylwetki. I był to makabryczny widok. Przetrwało jedynie kilkoro Jedi.
Gdzieś wśród tych ruin leżał Frog. I gasł jak dopalająca się świeca. Była też Feng Du-Rii. I bardzo potrzebowała pomocy, prosiła o nią przez Moc. Shiris czuła Moc w sobie, w krysztale otrzymanym od Mantena i, jak przez mgłę, w przyjaciółce.
Czuła też coś innego. Wiedziała, że Nikh cierpi z powodu bólu głowy, a David jest mocno poparzony. Wiedziała, że jeden z rycerzy Jedi pod ścianą ma złamaną nogę w dwóch miejscach. I wiedziała też, jak to naprawić.
Ale bólu było zbyt wiele. Nie mogła pomóc wszystkim.
Nad dziewczynką stanął czerwony demon o kościstych kształtach i szponach zdolnych rozerwać człowieka na dwie części. Szczęściem, był po jej stronie. Chyba.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryGratulujemy Shiris odkrycia w sobie talentu uzdrowiciela Jedi. I zadajemy pytanie, komu z licznych potrzebujących spróbuje pomóc. Jak to bywa z wielkimi umiejętnościami - są kłopotliwe. Od twojej decyzji w znacznej części zależy, kto przeżyje.
***
Harvos Wyłapywał kolejne oznaki życia. Jedna z nich, zidentyfikowana jako adeptka Shiris Astaris, znajdowała się tuż przed nim. Niedaleko wychwyceni zostali również osobnicy o profilach biometrycznych pasujących do Nikha oraz Davida. Ta druga była bardzo słaba.
Szczególnej pomocy potrzebowała Quayla Vado, miała wewnętrzny krwotok.
Jedno było pewne - nikt nie miałby szans przeżyć drugiego nalotu.
Moc została wypompowana z sali. Tak, jakby była powietrzem wyssanym w próżnię przez nieszczelność w poszyciu międzygwiezdnej jednostki. Krzyk umierających Jedi utworzył skazę na tafli Mocy. Świątynia przestała być źródłem, stała się Raną. Kodeks mówi:
nie ma śmierci, jest Moc.
Lecz tym razem wokoło nie było Mocy. Była tylko śmierć.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryDavid, Nikh, Harvos, Shiris - jesteście razem w tym, co zostało z głównego holu. Dookoła ranni bądź umierający: przyjmujemy, że wszyscy NPC z pierwszego tematu poza Jainą się tu znajdują (ci oznaczeni na pomarańczowo). Jesteście w najlepszym stanie, więc jeśli im nie pomożecie - zginą.
Aha - Nie zapomnijmy podziękować Andiemy za przepuszczenie bombowców.
***
.....
....
...
Świątynia miała w każdej chwili runąć. Ale ci na górze nawet o tym nie wiedzieli. Peter Covell wygrzebał się z gruzu. Gdy spadły bomby, wszystko runęło do cel. Przeżył tylko dzięki słynnym zdolnościom telekinetycznym. Nawet teraz musiał trzymać strop.
Na ironię zakrawał fakt, że chciał uchronić towarzyszy przed więźniami. Chociaż nie... gdyby nadal byli z nim, pewnie by nie przetrwali. Sam nie wiedział, jakim sposobem nadal oddychał.
Co za różnica, za chwilę i tak wszyscy zginą.
Czuł swych przyjaciół. Byli całkiem blisko, tuż nad jego głową. Harvos wysyłał specyficzny sygnał. Niektórzy wierzyli, że jest czuły na Moc. Peter teraz by przysiągł, że mógłby to potwierdzić. Wyczuwał Harvosa tak samo, jak to, że konstrukcja świątyni pękała. Tysiące ton tylko czekały, by spaść.
Sekunda, dwie, minuta? Ile dzieliło Jedi od lawiny? Gdyby poruszyć nieco w jednym miejscu, mógłby się wydostać na wolność. Gdyby przytrzymać w innym, może zdołałby zyskać na czasie dla towarzyszy.
Wyrok był zapisany w Mocy. Ale tylko w jednej jej odmianie. Ciemna Strona drwiła z takich wyroków.