przez Lilith Blindshoter » 8 Wrz 2014, o 01:23
Dziewczyna bezcelowo snuła się po korytarzach, wizaż przeklinając dzień, w którym wszystko się posypało. Najpierw nieudana akcja z tym starym powolnym transportowcem, której finałem była utrata dwojga kolejnych członków załogi, a przecież ich niedoszłe ofiary nie oddały w kierunku ich statku ani jednego cholernego strzału. W ciągu niespełna dwóch dni stracili pięcioro załogantów, już samo to starczyło by uznać „Smoka Krayt” za statek co najmniej pechowy o ile nie przeklęty. Ale potem było jeszcze gorzej. Zawinęli na jakąś mała planetkę przy granicy Imperialnego terytorium. Nie wydawało się to szczególnie nie bezpieczne, bo Caleb raczej starał się nie załazić Imperialcom za skórę i o ile Lilith się orientowała nie był przez nich poszukiwany. Ona i Ian zeszli z pokładu. Ian by załatwić kilka spraw w tym uzupełnienie zapasów. Ona by po szlajać się po bazarze i zabić czymś czas. Jakież było jej zdziwienie gdy ujrzała całkiem liczną grupę szturmowców. Skąd się wzięli? I Czy aby na pewno chodziło o ich statek, czy o inny Lilith nie wiedziała. Próbowała się z kontaktować z Calebem, ale bez skutecznie. Miała poczucie, że musi zabrać się z okolicy im prędzej tym lepiej. Nie chciała uciekać, nie była tchórzem, miała potworne wrażenie, że coś się powtarza. I choć bardzo nie chciała zostawiać przybranego ojca, nie chciała też wpędzić go w kłopoty. Z postanowieniem, że kiedyś go odnajdzie i przeprosi za te rejteradę ruszyła szukać innego statku na którym mogłaby się stąd zabrać. Ostatecznie resztka swoich oszczędności opłaciła miejsce na transportowo-psasażerskim stateczku lecącym w stronę systemu Hinda. Tam też nie było różowo. Miała ze sobą jedynie stosunkowo niewielki dobytek w postaci swojego blastera, wibronoża, i jednego ze swoich nowych nabytków - trójkątny puginał. Zero kredytów. Co oznaczało że albo znajdzie prace albo będzie głodować.
Szczęściem dla niej w tutejszej stoczni remontowej znajdowały się dwa statki, jak się okazało pirackie. Co więcej szukali chętnych do załogi. I tak Lilith trafiła na statek należący do Mandalorian. Była tu dopiero trzeci dzień i jeszcze nie wiedziała co i jak. Jej dalszy los jeszcze się ostatecznie nie wyjaśnił, ale liczył ze stanie się to na dniach. Z tą myślą skierowała swoje kroki w stronę messy. Wchodząc wyminęła inną dziewczynę, nieco starszą od siebie Zabraczkę. Na statku było nie wiele kobiet. Kilka starszych wojowniczek, ostrych i szorstkich w obyciu i jeszcze te dwie. Obie nowe jak ona. Ale i tak starsze od niej. Byłą najmłodsza w załodze. Przynajmniej tak jej się zdawało, bo niespotkana jeszcze nikogo młodszego. Atmosfera na Darasuum znacznie odbiegała od rodzinnej i dość wesołej, do jakiej Lilith przywykła na pokładzie Smoka. W porównaniu ze Smokiem panowała tu niemal żelazna dyscyplina. U nich poza akcjami, każdy robił co chciał, tutaj wszystko było usystematyzowane. Na smoku, każdy był wszystkim po trochu, tu każdy miał z góry wyznaczone zadanie i miał się go trzymać. Ponadto wszyscy byli tacy strasznie sztywni. Jakby połknęli pręty z durastali. Było też coś jeszcze, na Smoku byli niemal rodziną. Ci tutaj byli wojskiem. Jedni wydawali rozkazy inni je wykonywali. Ale poza stosunkowo niewielkimi grupami nie wiele dla siebie znaczyli. Darasuum rządziły rygor i dyscyplina, a może i nutka strachu. Mało było tu tego niemal legendarnego braterstwa.
Ostrożnie rozejrzała się po kantynie szukając sobie miejsca. Nie należała do odludków, ale i tak czuła się tu jeszcze trochę nieswojo.