Kobieta w białej zbroi zaklęła parszywie i rąbnęła lśniącą rękawicą w drzwi baraku numer dwa.
Mieniący się wściekłą czerwienią panel dotykowy uporczywie odmawiał jej dostępu do wnętrza budynku, informując, iż „akces” odcięty został zdalnie, w samej centrali informatycznej obozu. Wyrwani ze snu, powoli zbierający się z prycz żołnierze w środku pomieszczenia - z którymi szturmowiec nawiązała połączenie za pomocą podręcznego komunikatora – utrzymywali, że wcale nie mieli pojęcia o żadnej blokadzie i że to na pewno nie była ich wina. Brzmieli na tyle zdezorientowanych, iż gotowa była im uwierzyć.
Rąbnęła w szarą płytę po raz drugi.
Żeby było jeszcze śmieszniej, wszelkie próby skontaktowania się z nocną załogą wspomnianej centrali, celem skorygowania problemu, spełzły na niczym. Nie było tam najwidoczniej nikogo, kto byłby w stanie łaskawie ruszyć zad i odpowiedzieć na wezwanie.
Cholera.
Cofnęła łokieć, przygryzła wargę, obrała cel.
Nim rozległ się głuchy odgłos trzeciego rąbnięcia, do kobiety truchtem podbiegł zdyszany kapral Johannes.
– Byłeś w centrali? - zapytała, opuszczając zaciśniętą w pięść dłoń.
– Aha. Drzwi kompletnie spieprzone, tak po chamsku. Ktoś wewnątrz musiał rozwalić okablowanie, pobawić się konsolą. Bez narzędzi się tam nie dostanę, a to i tak zajmie z pół godziny roboty.
– Nikt w środku ni...
– Zupełna cisza, zero reakcji na nawoływanie. Ale to nie koniec. Po drodze zauważyłem, że wszystkie budynki na powierzchni są tak samo zablokowane. I wszystkie piszczą, że rozkaz padł właśnie z centrum.
Świetlne punkty gwiazd w milczeniu odbijały się w wypolerowanej powierzchni czarnego wizjera. Część twarzowa hełmu kobiety zastygnięta była w zwyczajowym, apatycznym wyrazie; malujące się pod plastoidem emocje pozostawały absolutną zagadką.
– Słuchaj, i tak nie damy rady połączyć się z dowódcą bez przekierowania z centrali, więc... - Johannes zdecydował się podjąć dialog.
– ...Więc bierz się za narzędzia i dostań do środka. Nie możemy stracić tego pomieszczenia. Ja wezmę trzech chłopaków, dla pewności, i w międzyczasie... - szturmowiec westchnęła ciężko. - ...osobiście zakłócę odpoczynek Eive. Tak szybciej przekażę wiadomość.
Mężczyzna porozumiewawczo skinął głową, odwrócił się na pięcie. W ostatniej chwili zatrzymała go gwizdnięciem.
- Czekaj, zanim pobiegniesz, rozdaj jeszcze między patrolowców resztę narzędzi. Każ pootwierać baraki, kantynę, wszystko. Zezwalam na obejście zabezpieczeń jakkolwiek chcą, nawet nieregulaminowo. Byle szybko. Strażnicy na wieżach mają wypatrywać intruzów.
Johannes zasalutował.
– Rozkaz.
***
Raabe prezentował się smętniej niż zwłoki imperialnego żołdaka, przerzucone przez bliską grupie balustradę. Co prawda, fatałaszki polityka mniej od pękniętego pancerza denata usmarowane były krwią, lecz za to pyszczek jak u zbitego psa i postawa wydmuchanej lali do ściskania naprawdę czyniły z niego istotę niezwykle żałosną do oglądania. Aż się chciało biedaka dla otuchy poczochrać po tej błyszczącej fryzurze.
- Ja to bym się ucieszyła, gdyby wszyscy myśleli, że jestem martwa. - odparła Rauss. - Taka szansa na nowy start. O, mógłbyś nazwisko zmienić! Czekaj...
Zaczęła bezgłośnie poruszać wargami, skrobać się w zamyśleniu po podbródku. Coś tam w tej różowo-szarej masie zwojów pod jej czaszką szykowało się do wyklucia.
- Dick... ster Marlowe. Ha! Akurat dla detektywa. Ta wskazówka za darmo, ale prochowiec to już sam ogarniasz.
Uwadze łowczyni nie uszło, że Keren sprowadził ze sobą nie tylko Bothanina; oprócz celu wlókł się za nim ten, no, jak mu było, Kiruł. Tamtemu klientowi ani trochę nie groziło, że ktoś - może oprócz jakiegoś skrajnego fetyszysty - zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia. Tak to jest, jak się nie nawilża.
Poza tym, ile w jednym więzieniu mogło być facetów o pięcioliterowych imionach zaczynających się na K? Jeśli w okolicy miał zaraz pojawić się kolejny tajemniczy awanturnik po wielkim skoku i zdradzić, że wołają na niego Kutas, najemniczka przysięgła sobie, że ucieka z Cony z futrzakiem, czy bez futrzaka. Najważniejsze, że daleko.
W każdym razie, z niezadowoleniem pokręciła głową na widok człowieka z patelnią zamiast twarzy.
- Niech będzie, ale to już ostatni bonusowy pasażer. Następny na gapę zamiast biletu dostaje bolta. - W jej uchu nagle coś zaszeleściło. Słuchawka. Przekaz się ewidentnie rwał. - Mój partner was wdroży. Pogadaj z nimi, ja idę na bok. Chyba twój Wookie się łączy.
Ledwie poczyniła kilka kroków w odosobniony kąt jednej z cel, gdy potężny, ochrypły ryk włochatego sapera przypuścił zwycięski szturm na jej narząd słuchu. Standardowe shyriwookiańskie powitanie omal nie rozsadziło bębenków łowczyni, co zdawał się potwierdzać świdrujący w nie, jednostajny pisk umierających komórek. Tym niemniej gotowa była założyć się, że oprócz donośnego warknięcia padły jeszcze jakieś inne dźwięki.
Wystrzały?
Na górze, Vuuu'ur puścił komunikator, skulił się i uskoczył przed kanonadą jaskrawych pocisków. Wrogom odszczekiwał się cały czas niby napastliwie, choć tak naprawdę w sercu najemnika plenił się strach. Jego aktualna sytuacja cuchnęła bowiem beznadzieją - korytarz był za długi, by nim uciekać nie ryzykując oberwaniem w plecy, a wcięcia w burych jego ścianach z kolei zbyt płytkie, żeby masywny obcy, podobnie jak Ooli, zdołał się w nie wcisnąć i schować przed naporem imperialnych.
Kurrrwa, pomyślał w swym skomplikowanym narzeczu. Zostało mu tylko jedno wyjście.
Wookie rzucił się więc do przodu, a gardłowy okrzyk, muzyczne tło do jego desperackiego posunięcia, zadudnił między słabo iluminowanymi naściennymi panelami. Szturmowcy, na widok ogromnego kosmity wbijającego się szarżą prosto w ich grupę, spanikowali i jak jeden mąż chybili swoimi modyfikowanymi E-11; Vuuu'ur natychmiast wykorzystał błąd oponentów. Z odległości doskonałej do rzezaniny w zwarciu, a co dopiero wymiany ognia, padła szybka, bezlitosna seria jasnozielonych boltów. Białe napierśniki wybuchły kaskadą odłamków, w powietrzu rozniósł się swąd palonego ludzkiego mięsa. Para żołnierzy legła na ziemi, jeszcze żyli, lecz byli niezdolni do kontynuowania walki; spod ich hełmów rozlegał się obrzydliwy charkot zalewanych krwią gardeł.
Pozostałych kilku – dwóch albo trzech, ocenił Wookie po odgłosach ciężkich buciorów w popłochu uderzających w posadzkę – szturmowców salwowało się ucieczką. Zastanawiał się, czy ich gonić, ale ewentualnie poniechał wysiłku. Już i tak za daleko umknęli.
Na pobojowisko nieśmiało wkroczył Jawa, z ciekawości zdjął hełmy dogorywających przeciwników. Jednym z nich była kobieta, zauważył. Druga wojowniczka, oprócz Astarith, jaką udało mu się w życiu poznać. Taka prawdziwa, płci żeńskiej i w ogóle. Z nawet ładnym jak na człowieka nosem.
Szybko dobił ją strzałem ze swojego prostego karabinka. Towarzysz wojowniczki zachował się wdzięczniej i umarł sam z siebie, wcześniej tylko brudząc podłogę kałużą ciemnoczerwonej cieczy. Ooli pogrzebał chwilę przy ich zwłokach. Rozczarowany, doszedł do wniosku, że nie mieli przy sobie nic ciekawego do zwinięcia.
Vuuu'ur ponownie uruchomił komunikator.
– Aaarrrwarrruuur. Rrrriyyywaurrr. Urrra-aar. Rf rf rf raaamurrr. - i tak dalej, i tym podobne. „Zaatakował nas mały oddział. Dowiedzieli się o buncie. Niedobitki pobiegły w stronę sektora administracyjnego, pewnie lecą ostrzec dowództwo. Czas się zbierać”.