Content

Mgławicowe Lato

[OzR] Piegi i gwiazdy

Image

[OzR] Piegi i gwiazdy

Postprzez Mistrz Ind'yk » 31 Sie 2016, o 23:51

Historia tak jest dalszym ciągiem losów Cylo I Mary z opowiadania "Dziewczyna i Galaktyka". Można oczywiście czytać ją jako samodzielną cząstkę, ale polecam całość. Zapraszam do czytania ;) .

Piegi i gwiazdy



Cylo przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent swojego życia zasadniczo widział dwie gwiazdy na żywo. Jedną z nich była Y’Toub, słońce systemu Nal Hutta, drugą Jeweriena Leci, gwiazda lokalnej telewizji, której wystąpienie publiczne wykorzystał do obrobienia kilku bardzo podnieconych fanów aktorki. Natomiast przez ostatnie kilkadziesiąt dni cwaniaczek ujrzał tyle gwiazd, że nawet nie marzył o ich policzeniu. Wpatrując się w galaktyczną pustkę przez jeden z wizjerów rebelianckiego statku rozumiał, dlaczego ludzie (i inne istoty też, ale je zasadniczo mniej rozumiał) ruszyli w przestrzeń kosmiczną i dlaczego wielu z nich podróżuje przez nią dla samego podróżowania.
Gwiazdy nie były piękne, nie były urokliwe, nie były też seksowne, a tych cech zazwyczaj Cylo poszukiwał w obiektach, w które długo się wpatrywał. Gwiazdy było zjawiskowo pociągające. A dodatkowo przypominały piegi, to była jego najnowsza myśl. Stado milionów świecących, nieruchomych piegów na licu Galaktyki. Ta wizja pozwalała mu się rozmarzyć, a nie prowadziła od razu do myśli o Marze, córce przywódczyni Rebelii, przyszłej potężnej Jedi, której to piegi zawróciły mu w głowie. Oczywiście porównanie gwiazd do tych małych wytworów anatomii wiązało się z młodą Solo, jednak nauczył się oddzielać swoje zafascynowanie Galaktyką od zauroczenia kobietą. A przynajmniej miał taką nadzieję, która zresztą teraz go nie obchodziła. Wystarczały mu gwiazdy…
- Hej, one nie mają cycków, nie zapominaj o tym nigdy! – cienki głos wyrwał go z zamyślenia. Zanim zdążył się odwrócić, poczuł lekko-mocne uderzenie w ramię, jakim obdarzali się samce wielu ras na znak przyjaźni. – Już czas, jesteśmy prawie na miejscu i zbierają nas na odprawę! – powiedział na odchodnym Zyg, po czym ruszył dalej w stronę dziobu. Cylo spojrzał jeszcze przez wizjer, po czym ruszył za nim.
Gwiazdy przez tę chwilę zaczęły wyglądać całkiem chłodno i odpychająco. Moc chwili minęła.

- Oddział trzeci zajmie się zabezpieczeniem śródokręcia, a potem ładowni. Dołączą do was Zyg – Zyg potwierdził swoim cienkim głosem. – oraz Cylo…
Po tych słowach zaległa cisza, a dowódca przerwał zaskoczony. Rozejrzał się po sali, po czym spojrzał jeszcze raz na swoją listę. Cylo znajdował się w tłumie rebeliantów, jednak nie miał zamiaru odpowiadać na nie swoje imię. Przyzwyczaił się do tego, że w Rebelii mało kto używał zapisków, przez co ludzie znali go pod imieniem Cylo wypowiadanym poprawnie. Dbał o to podczas każdego przedstawiania się. Tymczasem dowódca spróbował jeszcze raz, a kolejne niepowodzenie zaczęło go rozsierdzać.
- Cylo! – rzucił ktoś z sali. – On ma na imię Cylo, nie Cylo, panie dowódco!
Cwaniaczek nie zdziwił się, że ktoś zareagował. Od czasu brawurowego ratunku Mary Solo był dość znany wśród niektórych rebelianckich załóg. Co prawda niewielu wierzyło w opisywaną przez niektórych wielką bohaterskość jego czynu, ale i tak byli mu wdzięczni. Za informacje o paliwie, które wtedy odzyskali, wielu z nich gotowych było oddać naprawdę wiele.
- A taaaak – powiedział dowódca. – Pieprzony rebeliancki luz. Nie mam pojęcia, jak z takim podejściem możecie wykonywać powierzone wam misje, choć na razie nam to wychodzi. W każdym razie, Cylo, dołączysz do oddziału trzeciego – Tym czasem cwaniaczek potwierdził. – Akcją trzeciego zespołu dowodzę ja, pierwszemu oraz drugiemu jak i całości operacji przewodzić będą Mara Solo i pan kapitan.
Czyli Mara została wysłana na mostek, pomyślał Cylo. W najdalsze miejsce od jego pozycji, jakie tylko mógł sobie wyobrazić na statku tej wielkości. A było to i dużo bliżej, niż zazwyczaj, gdy latała na niesamowite misje po całej znanej Galaktyce.

Jednostka patrolowa typu Tartan przecinała przestrzeń kosmiczną właśnie tam, gdzie wskazywało na to ich informacje, stawiła tak samo mało oporu, jak wynikało to z predykcji przywództwa, a na dodatek w dokładnie zaplanowany sposób dała się podejść i podłączyć statkom abordażowym. Bez problemu udało im się także wejść na pokład, co nadal nie zaniepokoiło Cylo. Prawie wszystkie jego plany przez całe życie spalały na panewce, dlatego też teraz nie miał zamiaru martwić się tym, że wszystko im wychodzi. Na szczęście, kiedy tym razem okazało się to błędem, nie miał już czasu na zamartwianie się tym.
Jego oddział posuwał się korytarzami od śluzy w dość szybki sposób. Atak na dziobowych oddziałów rozpoczął się kilka minut wcześniej, co miało dać czas załodze na stawienie się z przodu okrętu i zostawienie im wolnej drogi. Taki był plan, który przestał działać za następnym rogiem. Gdy pierwsze osoby weszły na ścięcie korytarzy, nad ich głowami przeleciała istna burza laserowych błyskawic. Bolty podziurawiły ściany nad i przed nimi, a jeden z nich trafił prowadzącego prosto w kolano. Duros upadł, krzycząc w niebogłosy, inni natomiast rzucili się w stronę najbliższej osłony. Niebieskoskóry obcy niedługo utyskiwał nad swoim losem, gdyż jeden z następnych kilkunastu strzałów trafił go w głowę.
Cylo patrzył na to mocno zdziwiony. Znajdował się właśnie na etapie myślenia o tym, jak miło będzie świętować razem udaną akcję, gdy odgłosy ciężkich blasterów przerwały jego błogie przemyślenia. Przycisnął się szybko go jednej z grodzi i słuchał wrzeszczących członków pierwszej straży.
- Kurwa! – krzyczał jeden z nich, starając się zabandażować trafioną rękę.
- Ja pierdolę! – drugi łapał się za serce, cały czerwony na twarzy.
- Kurwa, kurwa…. – trzeci po prostu przerażony patrzył w ścianę naprzeciwko.
- To szturmowcy – wrzeszczał ten, który został po drugiej stronie skrzyżowania. – Sztur-kurwa-mowcy na zwykłym krążowniku!
Blasterowe bolty na chwilę ucichły, jakby ich wytwórcy zauważyli, że aktualnie nie mają do kogo strzelać. Szturmowcy, szturmowcy, szturmowcy. To słowo przelatywało szybko przez głowę Cylo. Popatrzył na ścianę przeoraną nietrafionymi strzałami i był w stanie w to uwierzyć.
- Wycofujemy się! – rozkazał dowódca oddziału. – Ogień zaporowy dla Jeppa! – Po tych słowach wskazał na najbliższa załom i dwie osoby zaczęły na ślepo strzelać w korytarz. Jepp skoczył w ich kierunku i dostał się do grupy, zanim przeciwnicy zdążyli oddać strzał.
- Wycofujemy się! – krzyknął powtórnie dowódca. – Na mostku także ich zaskoczyli, wzięli w niewolę cały pierwszy oddział, drugi jest silnie ostrzeliwany. Potrzebujemy dostać się do śluzy i tam przegrupować, ze szturmowcami nie mamy szans! – Gestem wydał rozkaz wymarszu i wszyscy zaczęli się zbierać, rozglądając dookoła.
Tymczasem Cylo powoli podkradł się do feralnego załomu i zajrzał w korytarz, z którego wcześniej rozległy się strzały. Był całkowicie pusty. Szybko odwrócił się do grupy i złapał za rękaw Zyga. Jego myśli ogarnęło tylko jedno zdanie, które dotyczyło oddziału pierwszego wziętego w niewolę. W pierwszym oddziale była Mara. Musiał coś zrobić, choćby miała to być najgłupsza z rzeczy, na jakie mógł wpaść.
Słyszał zresztą, że właśnie w ten sposób w ogóle powstała Rebelia.

- Stary, to szturmowcy, nie musimy się ich aż tak bać – powiedział do towarzysza, gdy zostali w tyle. – Widziałeś, jaką mieli celność w tym korytarzu, to podobno u nich norma.
- U szturmowców? Powaliło cię? – zapytał całkowicie zaskoczony Zyg. – Przecież to najlepiej wyszkoleni żołnierze Imperium!
- Nieprawda, najlepsi są jacyś tam inni, lepiej wyszkoleni szturmowcy, tacy zwykli nie są aż tak straszni. Za pierwszej Rebelii dzięki ich niecelności i głupocie właśnie udało się zniszczyć obie Gwiazdy Śmierci! – tłumaczył podniecony Cylo. Zyg został z nim, chociaż próbował namówić go do akcji samobójczej, to dobrze rokowało jego planom.
- A ty skąd niby to wiesz? – Mam go, pomyślał cwaniaczek, on chce mi uwierzyć.
- Powiedziało mi to wiele osób, szczególnie Jeremiasz… - zaczął, przywołując imię znajomego z Rebelii, którego wiedza o akcjach z poprzedniej wojny była monstrualnie wielka. Nikt nie wiedział, czy mechanik coraz to nowe historie, gdyż nie zdarzyło się jeszcze chyba, by opowiedział dwa razy tę samą.
- Ten mechanik? Przecież to jest bajarz! On…
- Sam widziałeś – przerwał mu Cylo, czując, że traci przewagę. – Mieli nas na widelcu, a ledwo trafili! Chodź, mam plan…
Ruszył z miejsca i nie odwrócił się. Najwyraźniej wypadł dość przekonywająco, by Zyg ruszył za nim, gdyż po chwili usłyszał za sobą ciche kroki. Szturmowców musiało być tu niewielu, inaczej nie mogliby tak skutecznie zaskoczyć oddziałów na dziobie. Zastanawiał się, czemu ich nie gonili, a wycofali się, gdy tylko rebelianci zyskali czas na przegrupowanie. Doszedł do wniosku, że musieli czegoś bronić.
Czegoś, co znajdowało się na rufie i co było niemobilne.
Szli uważnie przez kolejne korytarze, aż usłyszeli głos szturmowca meldującego coś przez komunikator. Cylo ostrożnie wyjrzał za róg i zobaczył dwie białe zbroje znikające za następnym załomem.
- No i jaki jest twój genialny plan? – zapytał ironicznie Zyg. Widać było, że chce już wracać do reszty oddziału, a w miejscu trzyma go tylko troska o przyjaciela. No i może chęć zrobienia czegoś wielkiego, Zyg często chciał rozsławić czymś swoje imię, ale zawsze zostawał z tyłu. Najwyraźniej tym razem postanowił to zmienić.
- Słyszałem kiedyś o manewrze Hana Solo, jest bardzo skuteczny w takich sytuacjach – Tak naprawdę usłyszał o tym od Mary, która uwielbiała opowiadać o bohaterskich wyczynach członków swojej rodziny. Stary Solo zrobił to podobno na pierwszej Gwieździe Śmierci, co pozwoliło uciec mu i jego towarzyszom z planami imperialnej broni. Nazwę Cylo zmyślił na poczekaniu, ale nauczył się już w życiu tego, że ludzie o wiele łatwiej wierzą w to, co ma jakieś miano. – Leci to tak…

Gdy wbiegł na ostatnią prostą, zaczął przeraźliwie krzyczeć:
- Zamykaj! Zaaaaaaaamykaj, do choleryyyyyyyyyy! – ostatni wyraz przeciągnął już w locie, kiedy rzucił się do zamykającej się grodzi. Najwyraźniej zaczął wrzeszczeć zbyt szybko, ale udało mu się przejść w ostatnim momencie. Wylądował ciężko na pokładzie obok Zyga. Udało mu się, choć był to najbardziej szalony pomysł w jego życiu.
Niczym w opowieści Mary ruszył na szturmowców patrolujących jeden z korytarzy, strzelając na ślepo i starając się zapędzić ich w stronę ładowni. Białasy zaczęły uciekać, a po drodze ściągnęli jeszcze jeden nieskuteczny patrol. W końcu nadszedł moment decydujący, kiedy wbiegli do ładowni i spotkali się z resztą oddziału. Cylo został sam naprzeciwko dwunastu uzbrojonych po zęby żołnierzy Imperium. Potem wystarczyło mu tylko zawrócić i zagrać w starą, opanowaną do perfekcji grę w kotka i myszkę.
Do grodzi odcinającej tamtą część statku dobiegł w ostatniej chwili, a teraz Zyg odciął jej zasilanie i przestrzelił system kontroli. Miało to ich zatrzymać na dłuższą chwilę, gdyż wcześniej zrobili podobnie z drugim przejściem.
- Widzisz, mówiłem ci – Cylo podniecony zerwał się z podłogi. – Manewr Hana Solo zawsze działa!
Zyg cały czas patrzył zauroczony w zamkniętą gródź, w którą szturmowcy właśnie przestali strzelać. Wytrzymała.
- Wiesz co, lepiej się zameldujmy, szukają nas od dłuższej chwili…

Dowódca patrzył na nich z oczami wielkimi jak dwie gwiazdy.
- Coście zrobili?! – Cylo zastanawiał się, czy w jego krzyku więcej było wściekłości, zdziwienia, czy niemego podziwu. Miał nadzieję na to ostatnie, choć oczywiście nie mógł tego potwierdzić.
- Oddział szturmowców z rufy jest zamknięty w ładowni. Pilnowali tam czegoś, więc daliśmy im szansę się popisać – powiedział pewnie Zyg. Cylo musiał przyznać, że znakomicie robił dobrą minę do bardzo złej gry.
- Teraz możemy iść na dziób i pomóc pozostałym! – Choć Cylo starał się mówić twardo, jego głos brzmiał niemal błagalnie. Po raz kolejny zaczął przeklinać w duchu to, że tak bardzo chciał się zauroczyć. Bez tego nadal obrabiałby frajerów na Nar Shaddaa i martwiłby się tylko o to, na co wydać szybko zarobione pieniądze.
- Racja – rzekł krótko dowódca. – Potrzebujemy złapać jednego ze szturmowców…
Tym razem to Cylo myślał, że jego przełożony postradał zmysły. Widać to po prostu był taki dzień, że wszyscy chcieli pochwalić się swoim szaleństwem.

Szturmowiec usłyszał rozkaz meldunku, powiedział więc do mikrofonu:
- Tu BC-3334, u nas wszystko w porządku, ani śladu rebeliantów – po tych słowach wyłączył głośnik i odwrócił się, by dołączyć do reszty oddziału. Tylko kątem oka zauważył niebieską falę, która nadeszła z lewej strony. Chwilę później stracił przytomność, cały czas pełen poczucia wykonanego obowiązku i dobrze nadanego raportu.
Nad jego nieprzytomnym ciałem stanęło kilku rebeliantów. Szybko złapali go za ręce i nogi i odciągnęli w głąb statku.
- Czy tylko wam się wydaje, czy on miał naprawdę cienki głos? – zapytał Jepp trzymający za lewą nogę żołnierza.
- Na moje miał – rzucił jego towarzysz targający ciało za prawą stopę.
- Zgadzam się… - stęknął Cylo pod ciężarem opancerzonego mężczyzny.
- Pieprzę was! – krzyknął cicho Zyg, także dźwigając ciało. Włożył w te słowa maksimum emocji i emfazy, chociaż wiedział, że i tak nikt go nie słucha.

Po wycofaniu się oddziału drugiego, szturmowcy rozeszli się po większej powierzchni, by szybciej zareagować na atak rebeliantów. Każda droga do mostka była strzeżona przed pojedynczym szturmem, jednak imperialni żołnierze nie spodziewali się tak zaawansowanych umiejętności koordynacyjnych po stronie Rebelii. W rzeczywistości, nie wierzyła w nie nawet zgraja przypadkowych istot, które składały się na niedobitki oddziału drugiego i trzeciego.
Udało im się zaatakować każdy z posterunków w podobnym czasie, przez co komunikaty o szturmie były bardzo chaotyczne. O to właśnie chodziło rebeliantom, chaos był czymś, w czym czuli się doskonale.
Ostatecznie stanęli przed grodzią prowadzącą na dziób po niecałym kwadransie od momentu, w którym pojmali BC-3334. Teraz jego hełm na głowie miał Zyg, co wyglądało dość komicznie w związku z resztą jego starego, podróżniczego ubioru.
- Jak to się włącza? – Głos spod hełmu był mocno przytłumiony, choć nadal piskliwy.
- Tu z boku – rzucił ktoś z oddziału drugiego. – Ja włączę, ty będziesz gadał. Raz, dwa, trzy…
Zyg obrócił głowę w stronę drzwi, a Cylo mógł sobie tylko wyobrażać, jak przerażoną minę ma jego kumpel.
- Tu BC-3334 – głos Zyg był zaskakująco pewny. To wyraźnie miało szansę się udać. – Przyprowadzam dodatkowych jeńców do przetrzymania na mostku, tu nie utrzymamy ich w związku z kolejnymi atakami.
- Rozumiem, zaraz kogoś do was wyślę – głos dowódcy okrętu nie wyrażał żadnego zaniepokojenia. A przynajmniej taką nadzieję miał Cylo. Drzwi otworzyły się, pokazując ponad dwa tuziny blasterów wycelowanych prosto w każdego z niedoszłych wyzwolicieli.

- Czy wy naprawdę jesteście tak naiwni, że sądziliście, że możemy się na to nabrać? – spytał ironicznym tonem dowódca okrętu. – Ten cały statek był naszą pułapką, w którą bez patrzenia weszliście, a potem jeszcze próbowaliście nas na nim zaskoczyć. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że sprawiacie Galaktycznemu Imperium jakiekolwiek kłopoty.
- Mamy swoje lepsze i gorsze dni – rzucił Jepp, za co dostał mocny cios kolbą w potylicę. Upadł na pokład nieprzytomny.
- O waszym wyszczekaniu też słyszałem, nie pozwolę sobie na nie – rzekł, po czym odwrócił się w kierunku siedziska kapitana. Tam, na wygodnym i obszernym fotelu, siedziała Mara Solo, skrępowana licznymi metalowymi klamrami. Po raz kolejny była zmaltretowana, choć dużo mniej, niż w zaułku na Nar Shaddaa, w którym Cylo spotkał ją pierwszy raz. Widać taki jest los współczesnych Jedi, pomyślał cwaniaczek, uspokajając myśli. Gorączkowo starał się stworzyć jakiś plan, ale wszystkie z jego pomysłów opierały się na niemożliwych założeniach.
Zastanawiał się, czemu Mara nie korzysta ze swoim wyjątkowych zdolności. Nie miała do głowy przyłożonej broni, która od razu by ją zabiła. Cylo widział kiedyś jej trening i wiedział, że potrafiła działać szybko. Jego zdaniem zdążyłaby zrobić coś wartościowego, zanim ktokolwiek by zareagował. Jednak nic nie robiła, siedziała tylko w wielkim fotelu i wpatrywała się imperialnego dowódcę.
- Młoda Solo, naprawdę nie zechcesz mi nic powiedzieć? – spytał i pochylił się nad nią. Cylo przestał widzieć dziewczynę, nie wiedział, co mężczyzna robi wyciągniętą ręką. Usłyszał tylko cichy jęk Mary. – To bardzo pomogłoby mi w awansie na wyższe stanowisko. Rozumiesz, zależy mi…
Cylo rozejrzał się po całym mostku, starając się nie patrzeć w stronę Solo. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Wszędzie dookoła klęczeli pojmani rebelianci, a za nimi stali w regularnych odległościach szturmowcy z bronią gotową do pacyfikacji jakichkolwiek akcji. Za nimi natomiast znajdowały się gwiazdy, widoczne przez wielkie wizjery mostku. Niestety w obecnej sytuacji wydawały się Cylo o wiele mniej pociągające, niż jeszcze kilka godzin temu na spokojnym i bezpiecznym statku Rebelii.
Była jeszcze jedna rzecz na mostku, która pasowała do niego jak Hutt do komedii romantycznej. Cylo nie potrafił zrozumieć, czemu mały futrzak znajduje się na mostku, ale był przyczepiony do specjalnej ramy niedaleko fotela kapitana. Mimo powagi całej sytuacji i zagrożenia życia wielu osób w pomieszczeniu, zwierzątko leniwie rozglądało się dookoła, jakby był to cel jego życia. Cwaniaczek zastanawiał się, czy dowódca szturmowców ma po prostu takie dziwne hobby, czy kryje się za tym coś więcej.
Coś mu mówiło, że imperialni dowódcy w ogóle nie mogą mieć hobby, więc sytuacja była co najmniej bardzo dziwna.
- Właśnie otrzymaliśmy komunikat, posiłki wleciały do systemu – zameldował jeden z łącznościowców. Cylo wyjrzał szybko przez okno i zobaczył dwa krążowniki, które chwilę temu wyszły z nadprzestrzeni, a teraz obierały kurs na ich statek. Cwaniaczek uznał, że jeśli ma działać, to teraz, to była jego ostatnia szansa.
A poza tym bolały go już kolana.
- To i tak wam nie pomoże! – powiedział twardo. – Rebelia przetrwa wszystko, jesteśmy coraz silniejsi, bo wy jesteście coraz słabsi - Nie dokończył zdania, gdyż za jego plecami stanął jeden z żołnierzy. Dowódca odwrócił się od Mary i spojrzał na niego.
- Trzeba jednak dać wam porządną nauczkę – obrócił się, by objąć wzrokiem każdego więźnia w pomieszczeniu. – Potraktujcie to jako pierwszą lekcję Galaktycznego Imperium. Zastrzelić go.
Cylo słyszał, jak szturmowiec za nim rozstawia nogi. Spojrzał prosto na Marę, która wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Być może były to jej oczy, które rozszerzyły się jeszcze bardziej niż zwykle. Patrzyła z przerażeniem za jego plecy. Gdy zauważył nikłe mrugnięcie jej powiek, przechylił się do tyłu, upadł i odepchnął nogami.
Udało mu się trafić w nogi szturmowca w momencie, gdy ten naciskał spust. Miał nadzieję, że jego niecelny strzał spowoduje jakieś szkody, ktoś zareaguje, coś się wydarzy. A potem wystarczyło trochę chaosu, w końcu „Chaos to droga Rebelii”.
Wydarzyło się jednak coś, na co liczył najmniej. Pojedyncza blasterowa błyskawica przeleciała przez mostek, minęła dowódcę o dobre kilkadziesiąt centymetrów i trafiła małego futrzaka. Zamiast chaosu w pomieszczeniu zapanował wielki zastój. Wszyscy imperialni żołnierze wpatrywali się w martwe zwierzę, jakby razem z jego śmiercią zdarzyło się coś niesamowicie ważnego.
- Ty popaprańcu! – krzyknął szturmowiec stojący nad Cylo. Cwaniaczek zobaczył kolbę jego karabinu zmierzającą w kierunku jego czaszki. Cios opróżnił gwałtownie jego płuca z powietrza, a ból momentalnie przejął całe ciało. W ostatnich i rozmytych chwilach świadomości Cylo zobaczył, że w pomieszczeniu dzieje się coś dziwnego. Bronie szturmowców zaczęły szarpać swoich właścicieli na wszystkie strony, a rebelianci zerwali się na nogi, zrzucając krępujące ich wcześniej więzy.
To akurat piękny, choć przyziemny ostatni obraz, pomyślał Cylo zanim zemdlał

Powoli otwierał oczy, co wiązało się z przytłumionym bólem. Zrozumiał, że ktoś naszprycował go silnymi środkami przeciwbólowymi. Nie widział właściwie nic. Niewyraźne kształty zlewały mu się przed oczami. Oślepiające światło ogarniało cały, szalenie biały widok. Chciał już zamknąć oczy, by uciec od tego wszystkiego w błogość nieświadomości, kiedy zobaczył ruch.
Nie wiedział, czy patrzy na gwiazdy czy na piegi, wizję miał zbyt niewyraźną, by to zdołać to ustalić, a umysł zbyt rozlazły, by w ogóle chcieć to zrozumieć. W tym momencie i gwiazdy, i piegi były dla niego równie pięknie i równie niedostępne.
- Dziękuję – usłyszał głos. Jego umysł nadal nie wiedział, do którego obrazu go przyczepić. – Znowu nas uratowałeś – powiedziały piegi.
- Nie ma za co – odpowiedział gwiazdom. A przynajmniej chciał odpowiedzieć.

Tym razem oczy otworzył gwałtownie i z pełną świadomością. Szybko obejrzał salę, w której się znajdował. Była to placówka medyczna, jakich wiele na wszelkiego rodzaju okrętach przemierzających galaktyczną pustkę. Usiadł na posłaniu i zobaczył robota medycznego, który zaszarżował w jego kierunku.
- Drogi panie, proszę się położyć, nie może pan jeszcze… - Cylo odtrącił rękę droida i skoczył na równe nogi. Trochę zakręciło mu się w głowie, ale ustał i postanowił zrobić pierwszy krok.
- Pieprz się – rzucił w stronę droida, który chciał mu pomóc. – Nie jestem żadnym panem, jestem po prostu Cylo.
- Noooo, widzę, że twojej rebelianckiej duszy nic nie tknęło – głos ten usłyszał ponad swoim ramieniem. Wtedy zrozumiał, że obejrzał tylko jedną część sali, zanim uznał ją za pustą. Przekleństwa długiego snu i leków. Odwrócił się, kiedy głos kontynuował. – Byłabym naprawdę zawiedzona, jakby było inaczej.
Za nim na krześle siedziała Jaina Solo. Musiała czekać tu na jego wybudzenie, a to oznaczało, że znajdował się na statku Rebelii. Było dobrze, potrzebował jednak wiedzieć, jak dobrze.
- Co się stało z… - chciał spytać o Marę, jednak przez chwilę ukłuł go ból pod lewym żebrem. Złapał się za nie głośno oddychając.
- Twój oddział wyszedł z tej pułapki prawie bez szwanku. W trakcie strzelaniny na mostku zginęły trzy osoby z jedynki, a kilka innych ze wszystkich oddziałów trafiło do pojemników z bactą – jej słowa go uspokoiły. Nie odnosiły się bezpośrednio do Mary, ale wiedział, że o swojej córce powiedziałaby na początku. Jak wyjaśniono mu to wiele razy, młoda Jedi była cała nadzieją Rebelii, a tym samym dużej części znanej Galaktyki.
- Super – rzucił, podpierając się o posłanie. Droid po raz kolejny próbował go złapać, jednak Cylo trzepnął go dłonią w wysięgnik i tamten zaprzestał. Cwaniaczek błogosławił w tym momencie adaptujące oprogramowanie.
- Po raz kolejny muszę ci podziękować – powiedziała Jaina. Dziwnie to brzmi na żywo, pomyślał Cylo. Słuchał jej najczęściej w nielegalnych transmisjach w HoloNecie, była od niego odległa niczym słynna gwiazda. A jednak znowu była obok niego i dziękowała mu za coś, co nieszczególnie było jego intencją. – Uratowałeś wiele osób, w tym moją córkę, a wiesz już doskonale, jak jest dla nas ważna. Twoje brawurowe akcje pozwoliły także na ukradzenie statku, który mieliście przejąć z całym jego ładunkiem.
- Co się stało, gdy zszedłem? – Tyle tylko zdołał z siebie wydusić, zanim znowu musiał głęboko zaczerpnąć powietrza. Pamiętał dziwne zamieszanie, które opanowało mostek przypadkowym strzale szturmowca, ale nadal nie wierzył w to, że było prawdziwe.
- Imperialni spodziewali się tego ataku, a także tego, że w załodze będzie osoba władająca Mocą. Sprowadzili specjalne zwierzę, Isalamira, które tworzy pole, w którym nasze zdolności nie działają – Jaina westchnęła głęboko. – Te futrzaki zawsze sprawiają nam wiele problemów, tym razem spowodowały, że Mara po raz kolejny wpadła w zasadzkę. Uratowałeś sytuację, gdy zastrzeliłeś tegoż Isalamira, wtedy moja córka mogła wkroczyć do akcji.
- Aha – rzucił Cylo, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miał takich zamiarów, nie miał nawet takiej wiedzy. Wszystko wyszło przez przypadek. Już miał to powiedzieć, kiedy ból zgiął go w pół.
- A może teraz zdecydujesz się jednak na odpoczynek? – powiedziała Jaina kojącym, opiekuńczym tonem. – Moja córka chciała ci podziękować osobiście, ale poleciała już na następną misję. Potrzebują jej w okolicach Ord Mantell. W zamian ja dziękuję ci jeszcze raz, jesteś naprawdę niesamowitym rebeliantem.
Cylo myślał o Marze odlatującej w przestrzeń. Widział jej twarz w kokpicie samotnego myśliwca, patrzącą w szybę, w której odbijały się gwiazdy. Po raz kolejny zlały mu się w jedno jej piegi i otaczające ją gwiazdy. Po raz kolejny zrobił coś wielkiego dla wszystkich, którzy go otaczali, a kompletnie nic dla samego siebie.
Jego randka była na drugim końcu Galaktyki.
- Nie ma za co – tym razem udało mu się wypowiedzieć to głośno. – To dla mnie po prostu kolejny dzień z życia rebelianta.
Jaina zaśmiała się głośno, a on razem z nią. A potem ból zgiął go w pół.
Awatar użytkownika
Mistrz Ind'yk
Gracz
 
Posty: 1735
Rejestracja: 21 Cze 2011, o 12:42

Re: [OzR] Piegi i gwiazdy

Postprzez Axis » 1 Wrz 2016, o 10:56

Podobnie jak przy poprzednim opowiadaniu widać pośpiech, żeby skończyć na czas. Dobrze się zaczyna, ale gdzieś po drodze traci swój impet. Motyw z zabiciem futrzaka w trakcie próby zastrzelenia więźnia, to nawet biorąc poprawkę na efektywność szturmowców jest wielce nieprawdopodobny. Zresztą miałam duże problemy, aby to sobie wyobrazić. Nie trzeba wiele pisać, bo znasz się na rzeczy i masz bardzo dobry warsztat pisarski. W sumie to typowe "indycze" opowiadanie i to mówi wszystko.
Image
GG: 8232072
Awatar użytkownika
Axis
Gracz
 
Posty: 209
Rejestracja: 2 Gru 2011, o 11:33

Re: [OzR] Piegi i gwiazdy

Postprzez BE3R » 1 Wrz 2016, o 20:43

Ja rozumiem SW, ale kurde bez przesady, Zdolności Jedi Niezwykłe są. Dla mnie fabularnie niestety tragedia, zupełnie jakby Nielot się podłożył żeby nie wygrać dwóch książek na raz.

Uważam że mogłeś to zrobić znacznie lepiej.

<papug> chyba widziałem literówkę :o
Awatar użytkownika
BE3R
Gracz
 
Posty: 1761
Rejestracja: 27 Paź 2011, o 21:47
Miejscowość: Chorzów

Re: [OzR] Piegi i gwiazdy

Postprzez Tzim A'Utapau » 1 Wrz 2016, o 20:58

Żeby to nie było SW, to byłoby to niezłe opowiadanie lekkiego SF. Piegi i gwiazdy. Wspaniałe skojarzenie. Nie szkoda ci trochę konceptu na takie uniwersum? Poważnie. Nie szkoda? :D

Dużo dekonstrukcji. Może i dobrze. Nie wiem. To jest zdecydowanie lepsze opowiadanie SW od pierwszego i zdecydowanie gorsze opowiadanie w ogóle od tegoż.

Z preferencji: mam nadzieję, że Mara trafi nam do mgławicowego kanonu. Biorę.

- Cylo! – rzucił ktoś z sali. – On ma na imię Cylo, nie Cylo, panie dowódco!


Widzisz, gdyby to opowiadanie było samodzielne (ok, jest, ale mimo wszystko nie można zaprzeczyć, że sąsiaduje z drugim), powiedziałbym - no zabawił się kosztem czytelnikai zabawił się dobrze! Szukałbym odpowiedzi, jak czytać pierwsze Cylo, jak czytać drugie. Głowiłbym się, o którą wersję chodziło narratorowi, czy ja aby dobrze to czytam... no słowem, ruszyłoby mnie.

A przez "Dziewczynę i galaktykę" znam poprawną formę, nie ma zaskoczenia, i powyższy cytowany fragment lepiej czytałoby mi się, gdybyś zamiast gry z czytelnikiem, dał łopatologiczną wersję fonetyczną. Cylo dobre, Kajlo złe. Nie ma niewiadomej, jest tylko zapis, który nie stanowi już zagadki ;)

BTW, ja za pierwszym razem przeczytałem to imię jako [Sajlo] i skojarzyłem z Cylonami z BS Galactica.

Nie podoba mi się peryfrazowanie bohatera jako "Cwaniaczek".

- Kurwa! – krzyczał jeden z nich, starając się zabandażować trafioną rękę.
- Ja pierdolę! – drugi łapał się za serce, cały czerwony na twarzy.
- Kurwa, kurwa…. – trzeci po prostu przerażony patrzył w ścianę naprzeciwko.
- To szturmowcy – wrzeszczał ten, który został po drugiej stronie skrzyżowania.


Fuj.

– Sztur-kurwa-mowcy na zwykłym krążowniku!


No ok, to już mniej fuj. Tu się uśmiechnąłem.

Cały motyw wplatania starej trylogii - kupuję. Zagrywka Solo, celność szturmowców. Nie zrobiłeś z tego karykatury, dałeś polifonię i zracjonalizowałeś, ale w ramach logiki SW, nie narzuciłeś jednego głosu. Jest dobrze.

- A ty skąd niby to wiesz? – Mam go, pomyślał cwaniaczek, on chce mi uwierzyć.


Spoko rozebranie psychologii kłamstwa.

I zakończenie. Ach, zakończenie.

Spójrzmy.

Jaina zaśmiała się głośno, a on razem z nią. A potem ból zgiął go w pół.


Nie. Nie. Nie zgadzam się. Zbyt rpgowo :D

Dziękuję – usłyszał głos. Jego umysł nadal nie wiedział, do którego obrazu go przyczepić. – Znowu nas uratowałeś – powiedziały piegi.
- Nie ma za co – odpowiedział gwiazdom. A przynajmniej chciał odpowiedzieć.


To byłoby zakończenie z klasą! Punchline! A skoro o nich mowa. Dla mnie całe twoje opowiadanie ma swój wers. Oto i on.

Widać to po prostu był taki dzień, że wszyscy chcieli pochwalić się swoim szaleństwem.


Dało radę i to w ten górny sposób ;)
Image

Postacie archiwalne:
Image
Image
Tau z Lakonów - stoczniowiec, infant Fondoru
Sate Nova (ERG 1212) - imperialny gwardzista
Asa-Lung - zmiennokształtny
Korjak z Malastare - Feeorin, windykator Czarnego Słońca
Awatar użytkownika
Tzim A'Utapau
Gracz
 
Posty: 1589
Rejestracja: 4 Lis 2010, o 20:34

Re: [OzR] Piegi i gwiazdy

Postprzez Kelan Navarr » 8 Wrz 2016, o 14:47

Zarzuty te same, które w przypadku "Dziewczyny". O stylu nie ma co pisać, bo jak jest - każdy widzi i wie, tak w konstrukcji tekstu brakuje mi jakoś wprowadzenia do samej misji. Może czytałem za mało uważnie, lub coś przegapiłem, ale brakuje mi tu celu misji. Jest refleksja o gwiazdach, część odprawy i "łubudu" :D Dzieje się, a ja tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego i po co :) Dobrze połączone oba opowiadania (i zamiana córki Jainy na jakąś inną jedi) dałyby w mojej opinii o wiele lepszy rezultat. Patrząc przez pryzmat Indyczego opowiadania, zgadzam się z Chudym - Indyk potrafi lepiej :P

Szturmowcy, szturmowcy, szturmowcy. To słowo przelatywało szybko przez głowę Cylo. Popatrzył na ścianę przeoraną nietrafionymi strzałami i był w stanie w to uwierzyć.

Uwielbiam :D
Image
Awatar użytkownika
Kelan Navarr
Gracz
 
Posty: 2329
Rejestracja: 28 Gru 2008, o 00:13


Wróć do Mgławicowe Lato

cron