Prolog
Patrzył na jej ognisto rude włosy, które falowały na chłodnym wietrze. To był parszywy dzień, ale piękne oblicze rozgrzewało wnętrze i przyspieszało bicie serca. Usta kobiety zdawały się być darem od Antei. Bo tylko bogini piękna dorównywała jej urodą. Rumiane maliny i falująca pierś przyciągnęły na moment uwagę mężczyzny. Ale tylko na chwilę, bo potem przepadł on w otchłani zielonych tęczówek. Bezdennej, szmaragdowej przepaści, która nie chciała puścić.
Zmieniła się odkąd ostatni raz ją widział, lecz wystarczyło jedno spojrzenie. Żadna kobieta nie miała takich kocich oczu, takiego intrygującego spojrzenia. I chociaż minęło tyle czasu, to nadal tliło się w nim uczucie. Nieudolnie skryte przed laty, teraz znów wystrzeliło, niczym płomienie spod sosnowych igieł. Na początku niemrawo, by po ujrzeniu jej w obecnym stanie zajęło całe ciało i umysł mężczyzny. Prawie cały umysł. Bo tak jak wrzucony w ognisko kamień nigdy się nie spali, tak poczucie obowiązku opierało się wpływom uczuć.
Musiał to zrobić. Tak mówiło mu sumienie, rozum i wyznawane wartości. Ale nie serce. Ciało zamarło w pół kroku. Nie mógł przezwyciężyć wewnętrznych katuszy. Jakaś siła nakazywała mu zbuntować się. Przecież to nie może być prawda. To nie może być ona. A jednak. Wzrok go nie myli. Ale dlaczego to zrobiła? Może miała rację? Przez ciało przeszedł dreszcz. Serce przyspieszyło do oszałamiającej częstotliwości i aż dziwne, że nie wyrwało się z piersi mężczyzny.
Otworzył usta. Chciał spytać dlaczego tu jest. A jednak nie wydobył z siebie głosu. Stał teraz jak słup soli z rozwartymi wargami. Poczuł się głupio, a to uczucie pogłębił fakt, iż stracił panowanie nad swoimi odruchami. Zauważyła to. Ku jego złości. Spojrzała mu wprost w oczy, wwiercając się swym szmargdowym wiertłem w głąb ciała. W głąb duszy. Lekko się uśmiechnęła, prezentując perliste zęby. Fala gniewu zalała mózg mężczyzny. Chciał ją skrzyczeć. Zgnoić. Zmieszać z błotem. A nie mógł nawet ruszyć palcem. Chciał sprawiedliwości, ale serce mówiło mu, że nie powinien. Znienawidził swoje serce.
- Jesteś pewien tego co robisz? - chłodny ton przebił się przez stal zbroi niczym najpotężniejsze ostrze z cienioblasku, aby przedrzeć się przez skórę, tkanki i kości i w końcu dosięgnąć i przeszyć duszę. Mężczyzna poczuł jak zalewa go gniew. W najbardziej skrystalizowanej formie. To pytanie wytworzyło u niego takie stężenie nienawiści, jakby zrobił to jakiś mistyk alchemii uczuć. Ale zrobiła to ona. W końcu się odblokował. Usta się zawarły, a krok dokończony. Uczucia dały mu paliwo do działania. Nie wiedział na jak długo, ważne że dały. Dzieliły ich już tylko dwa metry. Cóż to jest dla sprawnego mężczyzny.
Nagle gdzieś daleko za plecami kobiety rozległ się złowrogi ryk. Niewydany przez żadne żywe zwierzę. Mistyczny i przerażający. Zawierający w sobie mieszankę cierpienia, gniewu, strachu, woli walki, radości. Wszystkiego naraz. Niesamowity i złowieszczy. Jakby nie z tego świata. Mężczyźnie zwiotczały nogi. Nigdy dotąd nie słyszał czegoś takiego i nie mógł sobie nawet wyobrazić co mogło wydać taki dźwięk.
- Oni nadchodzą – odezwała się rudowłosa, najwyraźniej zadowolona widokiem struchlałego wojownika. A widząc, że znów zamarł dorzuciła jeszcze zimnym niczym lód północy tonem – Nigdy Cię nie kochałam. A teraz Cię nienawidzę.
Ryk jaki wydarł się z piersi mężczyzny niemalże dorównał temu, który przed chwilą usłyszał z oddali. Negatywne uczucia znalazły w końcu ujście. Dłoń w rękawicy się uniosła, wsparta całą nienawiścią, rozjątrzeniem i rozpaczą odrzuconego. Wystarczyła chwila. Jeden moment. Jeden świst.
Głowa kobiety potoczyła się w bok, pozostawiając po sobie krwawy ślad. Fontanna krwi wystrzeliła z szyi przez nowe otwory. Szkarłatne krople, smugi i wstęgi zaczęły zdobić suchą trawę. Drżące w konwulsjach ciało z łoskotem upadło na ziemię, rozlewając życiodajną ciecz dookoła. Taki oto był koniec Cathalin Anderech.
Mężczyzna spojrzał na ostrze. Było umazane krwią zabitej. Skąpane w śmierci. Stalowy oręż pochłonął kolejną ofiarę w imię lepszego jutra. Serce nie protestowało. Było już na to za późno. Rozum i honor zwyciężyli. Skórzana rękawica schwyciła za rude włosy i bez wysiłku podniosła obciętą głowę. Oczy kobiety były zamknięte, a twarz zastygła w wyrazie spokoju. Wiedziała, że zginie i czekała na cios. Zachowała godność do samego końca. Mężczyzna odwrócił się w kierunku stojącym za nim żołnierzy, dotychczas w milczeniu przyglądających się scenie. Ich twarze były niepewne, nieco wystraszone. Ta bitwa wyryła na nich swój ślad. Każdy od teraz miał nosić nową wojenną bliznę. Też kiedyś przez to przechodził. Gdy zaczynał służbę był słaby, niedoświadczony i niepewny. A teraz był wojownikiem i dowódcą. Musiał służyć jako przykład. Postanowił dać im nadzieję. Tak bardzo potrzebną w czasach pełnych śmierci, głodu i cierpienia.
- Tak zginie każdy wróg Cesarstwa! - zawołał wznosząc dumnie lewą dłonią ściętą głowę z której cały czas kapały krople krwi, a prawicą podtrzymując pokrwawione ostrze. Czuł dumę ale i dziwne kłucie w sercu. Płakało za dawną miłością. Nie rozumiało, że nigdy jej nie było. Zawodzenie serca zakłóciły jednak wiwaty żołnierzy. Otucha wlała się w ich serca. Byli gotowi walczyć z buntownikami. Ku chwale Cesarstwa.