Przybycie Ordo i jego partnerki na umówione miejsce spotkania, jeden z prywatnych hangarów, oznajmił cichy klekot beskar'gamu. Dźwięk nie tyle był zasługą samego chodu mężczyzny, co jego wewnętrznej potrzeby artystycznego spełnienia. Bowiem lewa dłoń uderzała rytmicznie w napierśnik, wystukując obecnie słuchany przebój samego Roora. Głowa odziana w hełm kiwała się do rytmu także, a sam Ordo pozwolił sobie na sekundę wspomnień o niezwykle kształtnych widokach, których doświadczył w Zordo's Den. Kciuk prawej dłoni pogłaskał czule E-19 wiszące u jego boku.
"Do roboty" hasło proste jak rozkaz przemknęło przez myśl Shooka, wprowadzając go już w odpowiedni, skupiony stan. Mógłby spędzić jeszcze kilka godzin w kantynie ale przecież kredyty same się nie zarobią.
Rozejrzał się po wnętrzu lądowiska, wypatrując jakąkolwiek istotę, która mogła być z nimi umówiona w kwestii szczegółów zlecenia. Ordo musiał przyznać, był ich ciekaw. Słyszał co nieco o firmie dla której potencjalny cel pracował. Tym bardziej go interesowało, kto chciał pojmać MacLeoda. Nie, żeby to coś zmieniło. Praca jest praca. Ceth przystanął dopiero gdzieś w okolicach środka hangaru. W końcu wypadało dać znać, że się jest na miejscu. Jakoś.
Czas oczekiwania należało sobie nieco umilić, na przykład pogawędką. A co. T-kształty wizjer skierował się na Echani u jego boku.
— I co tam robiłaś ostatnią godzinkę, Cin? — Jak zwykle, odniósł się do niej po przezwisku, które sam jej nadał. Biała w języku Mando'a, delikatne nawiązanie do koloru jej cery i włosów. Definitywnie pozbawione wszelkiego negatywnego wydźwięku, wręcz przeciwnie. — Pewno zadowolona jesteś, że zaraz się stąd ruszymy. Chociaż nie wiem czy zmiana na Shaddaa to coś dobrego. No ale opowiadaj. Ciekaw jestem. — Shook już doskonale wiedział, że Reeve nie pała największą miłością do Zordo's Haven. Spytał mimo to, być może tym razem było to coś interesującego. Tak dla odmiany.