***
The Dream. Było prawdziwym marzeniem, jeśli miało się dostatecznie dużo kredytów i pociąg do zakazanej rozrywki. Co prawda, dostatecznie dużo to dość względne pojęcie i wielu miało okazję się o tym przekonać...
Noc odesłała słońce na spoczynek, grzeczni poszli spać, a ci co kosztują życia ruszyli w miejsca gdzie, mieli doznać czegoś niezwykłego. Dwudrzwiowe drewniane wejście zapraszało swoją otwartością, z wnętrza wydobywały się odgłosy skrzeczącej muzyki, w której rytmiczny bass grzmiał sugerując raptowne i nagłe ruchy. Kolejnym elementem były światła, wszelkiego rodzaju odcienie czerwieni, niebieskiego i fioletu. Wiecznie modne kolory błyskały na przemian testując już czy przybywający osobnik nie ma epilepsji.
Arkay został przywitany przy wejściu przez dwóch Trandoshańskich wykidajłów. Ubrani w luźne czarne spodnie i proste szare koszule kiwnęli tylko łbami na widok wchodzącego mężczyzny. Widział raz ich w akcji, brakowało im finezji, ale samą siłą fizyczną nadrabiali. Samym wyglądem przytłaczali większość przedstawicieli płci męskiej. Po lewej stronie przy licznych stolikach pili alkohol bywalcy, zaś po prawej stronie podest z tancerkami i didżejem. Tuż pod sceną można było dostrzec z reguły naćpane towarzystwo, szalejące w rytm.
Łysy, czarnoskóry gruby barman uśmiechnął się na widok Arkaya, powiedział coś, ale muzyka wszystko zagłuszyła. Siwy musiał nastawić uszu, zbliżając głowę do obleśnie wyglądającego osobnika.
- Arnold! Czeka w piwnicy!
Idąc na zaplecze kuchni, a następnie schodkami na dół, zaczął w końcu słyszeć odgłosy stawianych przez niego kroków, jak i jęki i stękania kobiet zza ścian. Kilka odgłosów się nie zgadzało. Co najmniej dwie nowe prostytutki zawitały u Arnolda.
Wejście do piwniczki było za metalowymi drzwiami. Choć otwierały się od klasycznego klucza, pewne to było, że w czekającym pomieszczeniu znajdowało się coś istotnego dla całego biznesu. Skarbiec? Baza danych? Banks jeszcze nie wiedział co tak na prawdę było istotnego w tym miejscu, oprócz tego, że goście VIP mogli tutaj sobie pobzykać w pełnym luksusie, którego nie powstydziłyby się najlepsze hotele z wysokich imperialnych poziomów planety-miasta. Co prawda schody sugerowały coś innego. Podobnie szarobury przedsionek, w którym to przywitał go kolejny strażnik. Elegancko ubrany Rudobrody, otworzył właz do przedsionka, wyszczerzył zęby na widok znajomego i zaprosił gestem do środka. Drzwi do finalnego miejsca były szeroko otwarte.
Pomieszczenie nie było duże. Ciemno brązowe drewniane ściany, czarne błyszczące kafelki, bordowy dywan, a na nim stół do gry w pazaaka. Z trzech stron trzy matowo-czarne skórzane kanapy zapraszały by na nich usiąść.
W środku siedziało dwóch mężczyzn, a po ich bokach skąpo ubrane kobiety, grali w Pazaaka. Gdyby nie to, że znał Arnolda nie dostrzegłby go w tym oficjalnym stroju. Coś nie pasowało do tej pazernej mordy i do ładnego garnituru. Czy był to może nadmiar kilogramów wystający brzuchem, czy może jego brak manier i wiecznie przygarbiona postawa. Drugi białoskóry mężczyzna, typowy czarnowłosy czterdziestolatek, dla kontrastu szczupły i ładnie przystrzyżony, patrzył pewnym wzrokiem na przybysza. Fragment tatuażu wychodził mu zza prawego mankietu. Siwy znał ten tatuaż. Czarne Słońce.
- Arkay! Usiądź. Jest interes do zrobienia - zachęcił go Arnold.
- Poznaj. Yarre Huen. Ma dla nas ważną robotę. Widziałeś ostatnio ogłoszenie na Holonecie? Musimy ją dorwać nim ktokolwiek to zrobi.