Na słowa Felmaxa aż zrobił wielkie oczy. Wiedział oczywiście o handlu przyprawami, ba nawet zdarzało mu się ochraniać konwój, ale nigdy nikt mu nie zdradził o sposobach zapłaty. Ciężko mu było właściwie pojąć, że ten metal był tyle wart.
– Zgaduję, że jeśli płacą sobie tym hiperbarydem, to transport musi być nieźle zabezpieczony. Co do sabotażu, zostaw to mnie. Myślę, że znajdę kogoś odpowiedniego na Nar Shaddaa. Z różnymi typami szło mi współpracować.
Na pytanie o Chaari lekko się zmieszał.
Pantoranka jest... cennym nabytkiem. I jak sam zauważyłeś, jest lojalna. Jej wiedza przyda się, żeby napsuć krwi Imperium.
****
Nex na słowa Flatova skinął tylko głową, po czym Devaronianin oddalił się w swoją stronę razem z Chaari. Mando pozostał zaś jeszcze przez chwilę na płycie lądowiska i wpatrywał się w lecące nad ich głowami pojazdy i piętrzące się budynki. Stał w pełnej zbroi, a przez szyję miał przewieszonego swojego KX-60. Resztę arsenału skrzętnie skrywała czarna peleryna.
Już od długiego czasu nie pojawił się na Księżycu Przemytników, a na dodatek widok Mandalorian nawet w przestrzeni Huttów nie był aż tak częstym zjawiskiem, toteż zrozumiałym było, że komitet powitalny spoglądał nań z żywym zainteresowaniem. Nie wspominając o tym, że tuż obok stał gigantyczny Houk.
– Chodźmy. Trzeba załatwić parę spraw, nim będziemy się mogli rozerwać – rzucił i natychmiast ruszył pewnym krokiem, a płyty beskaru niosły za sobą charakterystyczny chrzęst.
Zaraz potem znaleźli się już w wynajętym śmigaczu. Nex nie lubił latać kabrioletami, bo w jego mniemaniu nie stanowiły najlepszej ochrony. Wolał raczej rzeczy praktyczne niż efektowne, przez co ludzie i nieludzie, z którymi miewał do czynienia, pokpiewali sobie nieco z jego szorstkiego obycia. Nie żeby o to dbał.
Pierwszym celem podróży było oczywiście centrum medyczne. Nie tylko Xeras potrzebował pomocy lekarza. Wszyscy oberwali gdzieś po drodze, a Nex prawie byłby zapomniał, że przecież przed akcją w Scentix Rictus został ostro pokiereszowany. Zręcznie starał się to jednak ukrywać.
Na miejsce dotarli po kilku minutach. Stacja była raczej blisko portu, nawet w sektorze koreliańskim. Jak widać przylatujący często potrzebowali opieki, bo i zwykle byli to spacerzy załatwiający raczej mało bezpieczne interesy. Przychodnia była zresztą pełna wszelkiej maści istot. Sam jej wygląd nie odstawał od pewnych standardów sektora. Była raczej zadbana, ze ścianami bez zacieków i schludnymi salami. W końcu takie zatrzęsienie pacjentów musiało służyć zyskom.
Wewnątrz panował gwar nie mniejszy niż na ulicy. Kakofonia rozmów i mniej zrozumiale artykułowanych dźwięków drażniła uszy. Zitt nie miał najmniejszego zamiaru stać jeszcze w kolejce. Podszedł więc do recepcji i nachylił głowę.
– Ja i moi koledzy potrzebujemy pilnie wejść do gabinetu – zagaił, zdjąwszy hełm, a na ladzie zabrzęczała garść kredytów.
Młoda Devaronianka spojrzała z fascynacją na Mandalorianina, który na domiar sypnął jej groszem.
Doktor Kur'jal was przyjmie – rzekła ściszonym tonem. – Idźcie na lewo i na końcu korytarza tuż za zakrętem będzie gabinet.
– Dzięki, złotko – skinął głową Nex w zawadiackim uśmiechu i razem z kompanami udał się we wskazanym kierunku.
Po drodze mogli odnieść wrażenie, że ktoś usłyszał ich rozmowę i nie był jej wynikiem zbyt zadowolony, jednak mandaloriańska zbroja i ponad dwumetrowy Houk skutecznie uciszały jakiekolwiek próby sprzeciwu.
Pobyt w gabinecie dłużył się Nexowi niemiłosiernie. Sam nie miał jakichś poważniejszych obrażeń, jedynie parę zadrapań. Rany po walce w kryjówce Flatova zdążyły się już zabliźnić, ale na wszelki wypadek dostał jakiś zastrzyk. Rictusa i Xerasa czekały jednak dłuższe zabiegi. Vepsin w wielu miejscach na ciele miał groźnie wyglądające oparzenia, zaś Houk miał oczywiście zmiażdżone ramię. Obydwojgu doktor Kur'jal, będący nieco nadpobudliwym Bithem, przepisał jakieś preparaty i musieli odbyć kąpiel w bakcie. Zalecał też, aby pozostali w szpitalu, ale ostatecznie wszyscy uzgodnili, że Xeras i Rictus będą pojawiać się co kilka dni. Wielkolud dostał też rzecz jasna lepszy opatrunek.
– Dobra, na razie nas poskładali, teraz my poskładajmy Jaiga – powiedział Nex, jak tylko opuścili drzwi przychodni.
Wsiedli już do śmigacza i polecieli poszukać jakiegoś sklepu z częściami. Według danych shadownetu w miarę dobrze zaopatrzony warsztat znajdował się na poziomie położonym na niższych warstwach miasta.
Noce na Nar Shaddaa były może nie tak zjawiskowe jak na Coruscant, ale też miały swój klimat. Jeśli oczywiście potrafiło się docenić żądne portfela spojrzenia szemranych typów w ciemnych zaułkach i obskórnych knajpach. Nex rzecz jasna nigdy nie był na Coruscant, toteż rzeczywistość księżyca po tylu latach wydawała mu się zwyczajna.
Polecieli teraz wzdłuż wielkiego szerokiego wieżowca, pełnego modułów mieszkalnych. Gdzieniegdzie spomiędzy blasku neonowych reklam i błysku przelatujących pojazdów można było dostrzec ciemne sylwetki w przyciemnionych szybach.
Wieżowiec ciągnął się przez dłuższą chwilę, po to by po krótkiej przerwie zaczynał się kolejny. Ale oni mieli skręcić właśnię w tę wąską szczelinę, tak przynajmniej wskazywał GPS. Nex skręcił w niewielką przestrzeń pomiędzy dwoma budynkami i poleciał pod dość ostrym kątem w dół. Im niżej leciał tym mniej pojazdów mijali, a gwar głównych arterii był teraz ledwie cichym szumem w oddali. Nawigacja w tym miejscu mogła sprawiać lekkie kłopoty. Trzeba było uważać by nie rozbić się o wystające ze ścian wąskiego tunelu anteny czy przekaźniki. Światła też było tu niewiele i tylko co jakiś czas przez szybę pojazdu przemykało światło odbijające się w wizjerze Nexa.
Zwolnił teraz, żeby na ostrym zakręcie w lewo nie wpaść na kolejny wieżowiec. Za rogiem do jego uszu doszedł stłumiony dźwięk muzyki. Okolica do której przybyli była diametralnie różna, jakby mini-miasto ukryte w ciemnych zaułkach przed oczyma powierzchni. Tuż obok nich, po lewej stronie znajdowała się niewielka platforma dla śmigaczy, a za nią spory szyld. Z jarzących się przerywanym w nieregularnych odstępach światłem neonowych liter można było odczytać napis
Goovo's Spare Parts. Wysiedli z pojazdu i Nex wyraźnie mógł dostrzec, skąd dobiegała muzyka. Niżej, pod platformą znajdowały się migocące feerią barw kluby i bary. Nie były raczej ekskluzywne, lecz wyglądały na takie, gdzie swoje interesy załatwiały jakieś podrzędne szumowiny.
Tymczasem trójka weszła do lokalu. W środku było dość ciemno, tylko na samym końcu, po prawej stronie sklepu błyskało jasne, żółte światło, dzięki czemu wewnątrz było cokolwiek widać. Cały lokal zawalony był różnego rodzaju gratami, droidami i częściami do wszelkiego rodzaju urządzeń. Nie można było powiedzieć, że właściciel dbał o porządek, ale sklep wyglądał na dobrze zaopatrzony. Z końca pomieszczenia dobiegał rzężący odgłos starej spawarki.
– Hehe, zapraszam, zapraszam – ozwał się głos ze źródła światła.
Za ladą zawaloną jakimiś trybami i rurkami siedział na krześle stary Togorianin. Zamiast jednego oka miał jakąś błyszczącą bordową kulę, zaś na głowie obręcz do której przymocowany był wizjer co i rusz przybliżający i oddalający się od cybernetycznej gałki ocznej. Zauważywszy klientów, wstał i... uderzył się o przekrzywioną metalową tabliczkę wiszącą mu nad głową.
– Ała! Cholerny droid. Mówiłem mu, żeby to naprawił.
Gdzieś z zaplecza dobiegł mechaniczny głos, który zabrzęczał coś niezrozumiale i zamilkł.
– Witam, dzień dobry, jestem Goovo, w czym pomóc? – zapytał, wycierając ubrudzone smarem ręce w ręcznik.
– Szukamy nowej powłoki do droida typu R7 – wyrwał się Rictus, po czym pokazał sprzedawcy pudełko z częściami.
– Hoho, niewiele z niego zostało, ale coś na to zaradzimy - powiedział ochoczo i bezceremonialnie zepchnął tryby z lady, które z głuchym brzękiem uderzyły o podłogę. – No, no – pokiwał głową, komunikując, żeby Rictus postawił pudełko na ladzie, co też uczynił.
– Hmm, popatrzmy... – Togorianin z pietyzmem zaczął wyciągać fragmenty droida i uważnie je oglądać wspomagając się swoim wizjerem. Dostrzegł też, że odziany w mandaloriański pancerz jegomość bacznie mu się przygląda.
– Niezłe cudeńko, co? – wypalił do Nexa – sam je opracowałem, kilkadziesiąt lat temu. Musiałem czymś zastąpić to oko, a nowe chociaż do czegoś więcej mi się przydaje, hehe.
Mando spojrzał na niego z ciekawością.
– Musisz mieć sporo do opowiedzenia, dziadku.
– Och – Goovo lekko zmieszał się. – to nic takiego. Walczyłem na wojnie, dawno temu... – w jego oczach, a raczej oku, zatliła się wyraźnie nostalgia. – Ale to nic... Zobaczmy lepiej, jak będziemy mogli pomóc naszemu małemu koledze.
Togorianin zaczął oglądać część po części, najpierw sprawdzając, czy nie ma żadnych fizycznych uszkodzeń, a następnie podpiął Jaiga do komputera i spróbował go uruchomić.
– Hmm... wygląda na to, że sprzęgacz uruchamiający jest uszkodzony, ale bez obaw. P-88, przynieś mi części z szafki... yyy... F20! – krzyknął w stronę zaplecza i znowu rozległ się buczący głos droida, który w mgnieniu oka pojawił się w warsztacie.
Wyglądał jak duża tocząca się biała kula z oczami rozsianymi po całej powierzchni. W jednej chwili wysunęło się z niego czworo odnóży i kilka manipulatorów. Następnie z przodu droida coś się otworzyło i wysunęła się stamtąd pożądana część. Albo i nie...
– Yyy... nie to, miałem na myśli F21.
P-88 natychmiast zwinął się i potoczył na zaplecze. Tym razem przyniósł pudełko ze sprzęgaczami.
– Znacznie lepiej. No, a teraz idź uporządkować ten bajzel na zapleczu.
Droid powiódł sensorami po zagraconym sklepie i chyba zrobił jakąś sarkastyczną uwagę, bo zanim odjechał, wydał z siebie serię dźwięków bardzo przypominających chichot. Goovo następnie wymienił uszkodzoną część i teraz ponownie podłączył Jaiga do komputera.
Niespodziewanie ekran rozbłysnął ciągiem... no właśnie, czego? Wyglądało to na jakiś spis, imperialne planety i inne miejsca. Zaraz potem zniknął i pojawił się ekran systemu diagnostycznego. Sprzedawca spojrzał na Mandalorianina, a następnie z powrotem na ekran.
– No, hehe, działa jak należy. To... chodźmy może wybrać powłokę. Ale po namyśle... te tutaj nie będą najlepsze. Chodźcie – uciął i gestem zaprosił ich na zaplecze.
Pomieszczenie za drzwiami wiele się nie różniło. Tu także panował bałagan, ale w tej chwili P-88 starał się to uprzątnąć. Aczkolwiek na zapleczu niektóre części wyglądały na nowsze i znacznie lepsze od tych na sklepie. Goovo przystanął w końcu przy płachtach znajdujących się w ciemnym rogu. Odczekał chwilę, jakby chciał zbudować napięcie przed czymś niezwykle ważnym. W końcu zrzucił materiał. Pod nim stał zupełnie nowy
droid typu R7, pomalowany na czarno-niebiesko.
– Pracuję nad tymi cudeńkami już od jakiegoś czasu, hehe. Pod tymi płachtami stoją podobne. Te astromechy są do zadań specjalnych – powiedział, spoglądając Nexowi prosto w wizjer. – Widzę, że i z was są specjalni klienci, hehe, więc czemu by go nie wypróbować? Zamontowałem w nich wzmocnione czujniki i nie tylko... Wyposażyłem je w prototypowe urządzenie maskujące. Niestety źródło mocy jest na tyle małe, że maskowanie można włączyć na niezbyt długi okres czasu, ale pracuję nad tym... – Togorianin był niezwykle podekscytowany.
– Wiesz co? Sprzedam ci go za sześć tysięcy kredytów, jeśli w zamian będziesz mi wysyłał dane diagnostyczne. Oczywiście nic osobistego, hehe, jedynie jego osiągi. Rozumiesz, w końcu chciałbym... yyy... sprawdzić, jak się sprawuje, żeby wiedzieć, czy opłaca mi się produkować ich więcej. W końcu to jeszcze prototyp, hyhy. Rzecz jasna zamontuję w nim części twojego droida. Co ty na to..? – stary Togorianin wyszczerzył kły w nadziei.
– Stoi – odparł Zitt po krótkim namyśle.
– Świetnie! Zaraz wszystko przygotuję!
Po kilkudziesięciu minutach Goovo zamontował wszystkie części Jaiga do nowej powłoki. Sprawdził jeszcze, czy wszystko jest na swoim miejscu i klasnął wesoło.
– Gotowe! Wasz droid całkiem jak nowy. Trzeba go tylko podłączyć do ładowania.
– Dzięki wielkie, Goovo – odparł Rictus, po czym Nex zapłacił Togorianinowi za droida.
– Ach, tu jest mój adres w shadownecie. Dane jakby co wysyłaj tutaj.
– Jasna sprawa. Do usłyszenia – powiedział Nex i razem z Rictusem, Xerasem i nowym Jaigiem opuścili sklep.
– Jakiś dziwny mi się wydawał ten stary kocur – burknął Xeras niosąc droida pod pachą.
– Rzeczywiście. Ciekawe w jakiej wojnie brał udział...
Nex nie przypominał sobie nikogo takiego w czasie wojny jego ludu. Zresztą Togorianin był za stary nawet by walczyć wtedy. To musiało być jeszcze wcześniej. Możliwe, że kiedyś dowie się, co skrywał niejaki Goovo.
***
Tymczasem załoga powiększona o droida zmierzała w stronę apartamentu Nexa. Apartamentu. Hucznie powiedziane. Mando cenił sobie dyskrecję, dlatego niespecjalnie chciał, żeby każdy wiedział, gdzie mieszka. Podróż była nieco długa, bowiem mieszkanie znajdowało się poza sektorem koreliańskim. Uliczka była ciemna i opuszczona, położona wśród wysokich drapaczy, ale mieszkańców zbyt wielu tu nie było. Sam Nex zresztą traktował to miejsce bardziej jako bazę wypadową niż faktyczny dom. Mieszkanie było położone na niższych poziomach miasta.
Trójka nie rozczulała się tu zbyt długo, pozostawili tylko Jaiga do ładowania i zbędny balast, potem nieco się odświeżyli i odpoczęli chwilę, by wyruszyć na poszukiwanie „współpracownika”.
***
Ariel's Breath. Jeśli mieli znaleźć speca od sabotażu to najpewniej w tym przybytku rozpusty i zdeprawowania. Nie żeby reszta Nar Shaddaa się od niego specjalnie różniła.
Nex wyglądał przez szybę. Okolica wejścia była zupełnie zatłoczona. Przez klub przewijało się mnóstwo istot z różnym interesem, rzadko jednak uczciwym.
Troje kompanów opuściło pojazd, by skierować się do środka. Zabawne. Mówiono, że można tu było zniknąć w tłumie i obgadać interesy, ale jakoś zawsze kiedy wchodził w takie miejsca, wszyscy się rozstępowali. Istoty w okół gapiły się na nich, a potem dosłyszeć można było szepty. To samo zresztą było w środku. W końcu Mandalorian można było spotkać w galaktyce coraz rzadziej.
Zitt powiódł wzrokiem po bywalcach i udał się w kierunku baru. Głośna muzyka na szczęście była tłumiona przez hełm.
– Barman, dla mnie Kwiat Mimban – odezwał się szorstko. Rictus i Xeras oddalili się w poszukiwaniu innych napitków.
Zitt zdjął teraz hełm i sączył w spokoju swojego drinka. Inni gapili się na niego jakby z jeszcze większym zaciekawieniem, a w szczególności jakieś dwie kobiety. Arkanianka i Miralianka. Obie wyjątkowo szczupłe i ubrane raczej kuso. Już właściwie podchodziły do niego, gdy wtem z którejś strony, chyba lewej, dobiegło go własne nazwisko.
– Sławny Nex Zitt! Dawno cię tu wszyscy nie widzieliśmy, łowco nagród – odezwał się głos ze stolika pod ścianą. Na szczęście muzyka nie zwróciła uwagi całego lokalu.
Nex nie rozpoznał tego głosu i dopiero po chwili dostrzegł jego źródło. Zakapturzony mężczyzna wstał od stolika i powędrował po schodach na górę. Nex podążył za nim, nie zważając na dwie kobiety. Po chwili znalazł się w bardziej zatłoczonym miejscu, na górnym poziomie, ale udało mu się odnaleźć tajemniczego jegomościa. Tym razem także usiadł przy zacienionym stoliku.
– Hohoho, myślałem, że ktoś w końcu cię załatwił, Mandalorianinie. A jednak żyjesz i wracasz na Księżyc Przemytników po tylu latach.
– Gadaj, kim jesteś? I skąd tyle o mnie wiesz?
– Ach, gdzie moje maniery. Gedan Auvo, do usług – powiedział Kel Dor i wyciągnął dłoń. Nex nie zareagował.
– Zgaduję, że nie przyszedłeś do
Ariel's Breath w poszukiwaniu towarzystwa, czyż nie? – zapytał, skinąwszy głową na stojące w pewnej odległości kobiety. Nex obrócił głowę i westchnął.
– Myślę, że mogę ci pomóc.
– Śledzisz mnie, Auvo?
– Śledzę? Haha, zdarzało mi się, że ktoś chciał się czegoś o tobie dowiedzieć, ale po tym jak ostatnio opuściłeś Nar Shaddaa, jakoś zniknąłeś mi z radaru i zaniechałem poszukiwań. A teraz sam do mnie przychodzisz. Czy to nie zabawne?
– Słuchaj, szukam kogoś do zadania, więc jeśli taki z ciebie dobry szpieg, możesz pomóc go znaleźć – rzucił i poddenerwowany wstał od stołu.
– Och, myślę, że już go znalazłem - odparł Kel Dor i rozłożył zawadiacko ręce.