- Weź się odpierdol – mruknął Umbaranin, lecz ledwo skończył zdanie, twarda pięść spadła na jego twarz.
Spróbował poderwać się na nogi, lecz drugi cios rzucił nim z powrotem na fotel, pozbawiając na moment przytomności.
- Cipka – skwitował Redolz i w Towarzystwie Trishy opuścił pomieszczenie.
Mirton został sam z pilotem i powoli dochodzącym do siebie błękitnoskórym, który zaczął pod nosem wygłaszać plany wobec zmiennokształtnego.
- Wciąż odbieramy sygnał? – spytał w końcu Mirt, przerywając niezręczne milczenie.
- Nie. Straciliśmy go jakiś czas temu. Prawdopodobnie szlag trafił nadajnik.
- Doskonale. Jeśli pilot wciąż żyje, nie zdoła nadać żadnej wiadomości na nasz temat. Musimy i tak zachować ostrożność i wylądować w odpowiedniej odległości, bo inaczej cała operacja pójdzie się jebać. Ile mamy czasu?
- Jeśli zespół ratunkowy wyruszy natychmiast po burzy, mamy jakąś godzinę przewagi. Nie ma siły, żeby lecieli teraz.
- Starczy. Pokaż mapę okolicę. Nie wylądujemy przecież temu chujowi na głowie.
Ekran zamigotał i wyświetlił mapę najbliższej okolicy wokół punktu, z którego nadano wezwanie o pomoc. Noldo ćwierknął i zeskoczył na mapę.
- Spierdalaj pierzasty – Mirt machnął ręką, a wzburzony ptak odskoczył ku swemu opiekunowi. Pilot zmrużył oczy.
- Noldo twierdzi, że ten kanion nada się do lądowania.
Były imperialny przewrócił oczami.
- Czy ty na serio uważasz, że ten pierdolony ptak do ciebie gada? Kurwa, zamknięto mnie z grupą psychicznych.
Mirt raz jeszcze spojrzał na mapę. Skonfundowany lustrował ją dłuższą chwilę, aż twardo wlepiając wzrok w szalejący poza jaskinią żywioł bąknął cicho:
- Ten kanion to najlepsze miejsce do lądowania.
Noldo wydobył z siebie triumfalny świergot.
***
Silniki frachtowca ożyły, wzbijając w powietrze tumany piasku i kurzu. Marcello pewnie podniósł jednostkę i wyprowadził ją w mrok nocy. Trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno przez powierzchnię planety przetaczał się bezlitosny żywioł. Nad ich głowami mienił się bezlik gwiazd, rozświetlających mroki nocy.
***
Jesteśmy na miejscu – oznajmił Marcello dysząc ciężko. – Sygnał nadano zza tych skał.
Choć nocą temperatura drastycznie spadła, każde z nich wyglądało jakby dopiero co wziąwszy kąpiel, zapomniało się osuszyć. Trisha z trudem łapiąc oddech zwaliła się na jeden z głazów. Szaleńczy bieg połączony ze wspinaczką wystawił ich osłabione pracą w kopalni ciała na bezlitosną próbę. Nie mieli jednak wyjścia. Imperialny statek ratowniczy – o ile takowy faktycznie miał przylecieć – był ich najłatwiejszym sposobem na infiltrację placówki i dalej, ostatecznego celu misji. W przypadku niepowodzenia, czekał ich lot w pobliże bazy wroga i próba przekradnięcia do środka, co wiązało się z dużym prawdopodobieństwem wykrycia i domyślną eksterminacją w taki, czy inny sposób.
- Za ile najwcześniej mogą się tu pojawić te gnoje? – spytał Mirt.
- Czternaście minut.
- To zapierdalamy, nie mamy czasu. Rusz dupę księżniczko.
Wychynęli zza skał z bronią gotową do strzału i zatrzymali się zdezorientowani.
- To na pewno to miejsce? – spytała Trisha.
- Jestem pewien – zarzekł się Marcello. – Dokładnie przed nami.
- Chuj, a nie przed nami – warknął Mirton. – Przecież tu jest, kurwa, sam piach. Zjebałeś Marcelino.
Umbaranin z opuchniętym nosem w milczeniu trzymał się z tyłu grupy. Marcello nie potrafiąc pogodzić się z porażką, zaczął wspinać się na niewysokie, piaszczyste wzgórze. Był w połowie drogi, gdy zawadził o coś nogą i rozłożył się w piasku jak długi. Podniósł się poirytowany, klnąc w kilku językach, gdy coś przykuło jego uwagę. Przypadł do ziemi i zaczął rozgarniać ją nerwowo. Reszta grupy spoglądała na niego pytająco. Ich zwątpienie przerodziło się w wybuch entuzjazmu, gdy nad piaskiem zaczęła majaczyć krawędź skrzydła myśliwca TIE.
- Zasypała go burza! – krzyknął triumfalnie Marcello. – Jest tutaj!
W oddali dał się słyszeć pomruk silników imperialnego transportowca.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryPostanowiłem całości nadać trochę tempa, bo zaczyna się nam całość niepotrzebnie rozwlekać. Opliko dostaje w czambor, bo się nie udziela za bardzo