Ryk rozniósł się po dolinie, powodując osypanie się drobnych kamyczków po wysokich zboczach masywu. Ziemia trzęsła się i przestać nie zamierzała. Lawina toczyła się w dół, nabierając na sile i szybkości. Miała zmiażdżyć wszystko i każdego, kto stanął na jej drodze.
Uzbrojony w włócznię, zrobił krok w przód. Skierował ją w samo serce nadciągającego przeciwnika. Wibracje podłoża przenosiły się jak fale po tafli spokojnego jeziora.
Wrogowie gdy się zbliżali, zmierzyli się wzrokiem. Obmyślali jak tu zdać śmiertelny cios.
Rada Nurry wypowiedziana głośno, obnażyła słabości Grogga. Szarżujący kloc zamachnął się z prawej na lewą, mijając z łatwością zaostrzony grot drzewca. Wyprzedzający cios miał z łatwością przepołowić na pół unikającego Gweeka. Włóczni nie było tam, gdzie być powinna, tak samo jak i jej właściciela.
Głośne
ŁUP i późniejszy
PLASK towarzyszyło rozpędzonemu ciału.
Nastała głucha cisza. Ciało zatrzymało się w błocie, kilka kroków dalej.
- Nie możliwe. Ale jak to? Tak szybko? Już po walce? Nie żyje? - kilka zdań padło z ust zdziwionych wojowników. Tak szybko jak się zaczęło, tak i skończyło.
Unik był, lecz w drugą stronę niż się Grogg spodziewał. Nabuzowane ciało mieszanką adrenaliny, strachu i Farta tworzyło przedziwny eliksir. Do ostatniej chwili Gweek czekał w miejscu, głęboko zakorzeniony w podłożu. Zielony i majestatyczny jak jedno z największych drzew w dżungli. Wróg padł jak ścięty pień, gdy tylko szybszy prześlizgnął się obok rozpędzonej masy. Końcówka włóczni ze świstem przeszywanego powietrza, uderzyła obuchem w tył głowy zaślepionego nienawiścią osobnika.
Groźne spojrzenie jednookiego wystarczyło, by upewnić się że to nie koniec. Splunął pogardliwie, uwalniając swoje ostrze z uścisku powstałej bruzdy w ziemi.
Zabije go czy nie? - to pytanie krążyło w głowach obserwatorów.
Głos ten sam, który po raz pierwszy ujawnił swą obecność przy Mirax, gdy powaliła Gweeka, namawiał.
- Zabij go. Zajeb. No już! Właściciel owego szeptu potrafił namącić w głowie. Kusił, rozkazywał.
- DOŚĆ! To już koniec! - przeszedł nad powalonym cielskiem, zwracając się w stronę wojowników na kładkach ponad nim.
- Nie powiedziałem ani słowa o Groggu ani jego bracie. Sami przecież dobrze słyszeliście. Widocznie nie mógł znieść prawdy, że mogło to się odnosić właśnie do niego. Podniósł na mnie rękę. Tutaj, gdzie jest to zabronione!
- Zabijając go, zaprzeczyłbym sam sobie. Powiedzielibyście, że Bezbożny i Krzywousty Gweek nie ma za grosz honoru. I tradycję ma za nic. Tak wiele powiedział pustych słów, by tylko sprowokować i zabić waszego wodza podstępem.... - gdy tak mówił, gestykulował przy okazji, dosadnie machając arg-garokiem. Po raz kolejny zapadła głęboka cisza. Kilku co strachliwszych wciągnęło bojaźliwie powietrze.
Szerokie ostrze wbiło się w bebzol i wyszło z niego równie łatwo. Pierw polała się krew. Jelita i flaki wyszły na wierzch, nie czując uciskających je mięśni brzucha. Krok i skłon w bok wystarczył, by Gweek mógł precyzyjnym ciosem rozorać brzuch Grogga. Nie poddał się on pomimo zawrotów głowy i gniewnych kurwików w oczach. Ocknął się i poczekał długą chwilę. Otwarł jedno oko, namierzył topór i rzucił się na odwróconego plecami mówcę. Ustawiał on ostrze pod różnym kątem tak, aby widzieć leżącego lub jego broń. Zdawał sobie sprawę, że tacy nie odpuszczają. Nigdy, nawet pomimo porażki. Nie umieją przegrywać i się z tym nie pogodzą.
Kolejny półobrót i ostrze przebiło zbroję na grzbiecie, powodując kolejny upadek olbrzyma. Ziemia się zatrzęsła po raz ostatni.
- Teraz już wiem i dotarło do mnie tak późno, że mogłem wyrządzić wam wiele złego, nie wiedząc o tym w ogóle. Jeśli ktoś dalej czuje urazę lub doznał krzywdy z mojej ręki czy to bądź z powodu mojego imienia, niech wystąpi. Przyjmę go osobiście i wysłucham. Spróbuję wynagrodzić wyrządzone krzywdy. - odczekał chwilę, dając do myślenia wojownikom, spoglądającym w dół.
- Sam straciłem syna. - rzekł głośno, ze łzami w oku. Spojrzał na Nurrę, gotów by powstrzymać ją od dobicia Grogga na samo wspomnienie o potomku.
- Atakując i zdobywając wulkan, mordowaliście niewinne istoty i porwaliście mi Nurrę. - pociągnął nosem głośno, wciągając tworzące się gluty.
- Wiedząc, że jest w ciąży, wasze matrony wycisnęły z niej dziecko. Nie mam do was o to żalu. Wybaczam... i proszę o wybaczenie. - miał się już odwrócić, lecz odczekał, aż mu przejdą łzy i wybełkotał.
- Zakończmy wojnę, proszę. Czekam na was wszystkich w Osadzie Mniejszej. Jutro stąd odejdziemy. - obrócił się i kiwnął głową do swoich, by poszli za nim. Nic tu po nich. Leżące truchło jeszcze żyło, w to nie wątpił. Czy przeżyje do jutra - to już zależało od jego kompanów. Ranny, z ostrzem wbitym w plecory wymagał natychmiastowej pomocy. Duchy przodków mogły przyjść z kilku powodów. Wykrwawienia się, pękniętej czaszki, uszkodzenia narządów wewnętrznych, zakażenia rany czy po prostu pecha prześladującego Grogga. Czystą sprawiedliwością dla Gamorry byłoby dobicie konającego przez własnych kompanów.
Tę noc klan Nurry i Ha'anie mieli spędzić w Osadzie Mniejszej. Nie omieszkano obsadzić w wartowników bramę i twierdzę chroniącą wnętrze doliny. Ognisko na skraju zabudowań miało oświetlać zbliżających się obcych, dostrzeżonych przez klanbraci, którzy nie do końca ufali dotychczasowym wrogom. Wódz-W-Boju zamierzał spędzić z Nurrą całą noc na czuwaniu i przyjmowaniu ewentualnych gości.
Czas się dłużył niemiłosiernie. Społeczność Skalnego Miasta musiała widocznie przedyskutować wiele kwestii, zwlekając z jakimkolwiek ruchem. Zakopane Zady musiały się odkopać. Wyciągnąwszy komunikator, postanowił wybrać pierwszy zapisany na nim kontakt. Szlaczki i robaczki nic mu nie mówiły. Pozostawało czekać na osobę, która odbierze połączenie "po drugiej stronie kija".