Jakiś czas wcześniej
Pierwsze spotkanie z Khadim Keehebbem - gubernatorem planety - Nantel w sumie wspominał miło; zwłaszcza, że potem było gorzej. Khadim wszedł wtedy pierwszego dnia po przebudzeniu Nantela w obstawie kilku żołnierzy i uprzejmie poprosił o chwilę rozmowy. Podano mu wtedy śniadanie i czyste rzeczy do ubrania i dano chwilę na to by się ogarnąć. Potem założyli mu na ręce bransolety paraliżujące - za co gubernator przepraszał - i zaprosił go na spacer.
Chodzili wtedy między zabudowaniami, wspinali się na tarasy widokowe i zapuszczali się nawet na leśne ścieżki. Gdyby nie bransolety na rękach (i patrol uzbrojonych żołnierzy trzymających się tyłu) można było pomyśleć, że Nantel składa gubernatorowi przyjacielską wizytę.
- Wiesz zapewne, że nie możemy tolerować takiego zachowania. - mówił siwobrody Khadim tonem mentorskim i nienaznaczony najmniejszym nawet śladem fałszu czy niechęci. - Moim Imperialni przełożeni wysłali nam wyraźne dyrektywy w sprawie uchodźców z Taris. Nie będę cytował Ci teraz całości bo to nie ma sensu, ale meritum tych wszystkich pism jest taki, że musimy Was zatrzymywać i osadzać w aresztach na czas niezbędnej kwarantanny. Strasznie nie lubię tych słów bo są one bardzo... brutalne... i zdecydowanie nie pomagają nam w budowaniu solidnego wizerunku Władzy, która dba o swoich poddanych. Metoda może i jest mało... sympatyczna, ale niestety jest to póki co jedyne sensowne rozwiązanie. Bo widzisz, robimy to tylko dlatego, żeby właśnie ochronić społeczeństwo przed tą zarazą. Byłeś tam - nie zaprzeczaj - byłeś na Taris. Widziałeś jak szybko ta zaraza i te potwory mogą opanować całe dzielnice. Widziałeś co mogą zrobić. I wyobraź sobie teraz, że pozwalamy WSZYSTKIM uchodźcom lecieć sobie gdzie chcą bez żadnej kontroli z naszej strony. Wyobrażasz to sobie? Galaktyka została by dosłownie POŻARTA przez te monstra. Więc musimy robić to co robimy. Choćby nam się to osobiście nie podobało. Choćby to moralnie było... wątpliwe. Musimy zatrzymywać uchodźców. Bo tego wymaga Wyższe Dobro nas wszystkich.
- Tymczasem. - Kontynuował po dłuższej chwili i upewnieniu się, że jego słowa zostały przetrawione przez Nantela. - Spotykamy się z totalnym brakiem chęci współpracy i zrozumienia. Wszyscy myślą, że Imperium wyłapuje zarażonych i ich nie wiem... zabija? Odstawia do jakichś wyimaginowanych obozów śmierci? Ja nie wiem skąd u ludzi taka wyobraźnia. Oczywiście. Poddajemy uchodźców kwarantannie i izolujemy ich od reszty społeczeństwa ale nie dzieje im się tam żadna krzywda. Zapewniam Cię, żadna.
- Niestety plotki i strach przed zatrzymaniem sprawiają, że mieszkańcy zamiast podporządkować się i przysłużyć sprawie przyjmują buntowniczą pozycję i uciekają z Taris na własną rękę. Tym samym potęgując tylko chaos i angażując w pozornie proste zadanie coraz większe siły Imperium.
- Ja wiem, rozumiem. Boicie się o własne życie i życie swoich najbliższych. To jest w pełni zrozumiałe. Rozumiem, też to, że w chwilach stresu chcecie zapewnić im przede wszystkim bezpieczeństwo a nie bierne poddać się sytuacji w nadziei na to, że białe pancerze Was wybawią. Ja to naprawdę rozumiem. Też nie wiem jakbym się zachował gdybym znalazł się na Twoim miejscu.
- I dla Ciebie i dla mnie jest to trudna sytuacja, dlatego chciałbym przejść przez to możliwie szybko, tak by jak najszybciej móc Cie wypuścić na wolność. Powiesz mi o tym gdzie wylądowaliście na Gamorr. Ilu Was było. Z jakich kanałów przemytniczych korzystaliście. Czy byli wśród Was zarażeni? Czy ktoś zmarł podczas podróży?
Nantel nie pamiętał co odpowiedział. Coś tam nakłamał. Nie sądził by Khadim to kupił, zresztą to nie było najistotniejsze.
- Ok. Wszystko sprawdzimy i zweryfikujemy. Teraz trochę gorsza sprawa. Znaleźliśmy przy Tobie przedmiot, który powiedzmy, nie jest najmilej widziany w oczach Najwyższych Urzędników. To przedmiot z rodzaju tych, co ściąga na głowę przedstawicieli Imperialnych Służb Bezpieczeństwa. Zrobiliśmy Ci już test krwi. I wiemy, że jesteś mocowładnym. Gdyby to ode mnie zależało wypuściłbym Cię. Serio. Tutaj na Gamorr mam tyle problemów z utrzymaniem władzy, że nie potrzebuję tego całego cyrku z tropieniem i inkwizycją. Niestety. Rozkaz jest rozkaz. Zawiadomiłem już odpowiednie służby. Niedługo - a myślę, że nawet w ciągu 24 godzin przybędzie do Ciebie mój znajomy. Pracuje w inkwizycji, ale póki co będzie tutaj nieoficjalnie. Zbada Cię. I jeżeli uzna, że poziom Twojej mocowładności jest na przyzwoicie niskim poziomie zwolnimy Cie. Serio. Jeżeli uzna, że Twoja moc jest... obiecująca. Dostaniesz propozycję bliższej współpracy.
- Po co Ci to mówię? Ano po to byś sobie to dobrze przemyślał oczekując na spotkanie z nim. Pamiętaj, że chęć współpracy będzie przez niego i przeze mnie odczytywana na plus.
Xavier Borgis nie był już tak przyjazny jak gubernator. Od razu wparował do celi Nantela i kazał sobie i jemu przynieść krzesło. Usiedli na przeciwko siebie i zaczęli rozmawiać. Nantel na początku próbował coś kłamać ale facet idealnie wyczuwał to kiedy Nantel mijał się z prawdą.
Co ciekawe. Nantel wyczuł w osobie niewielkiego i raczej niepozornego inkwizytora Moc. A raczej jej niewielki ślad.
Borgis pytał o wszystko. O niedawne wydarzenia i o dzieciństwo. O jegoż związek z uchodźcami i o relacje z rodzicami. O sposób ucieczki z Taris i o to jak radził sobie jako nastolatek. Przy rozmowie o sposobie dostania się na Gamorrę Borgis dowiedział się o klanie Besadi i ich pomocy udzielonej Nantelowi. Tylko przypadek sprawił, że ten wątek nie został pociągnięty dalej, bo wysypał by się prawdziwy wór informacji. Besadii. Rebelia. Walka Knurzych Klanów. Mimo wszystko z całej wiedzy jaką posiadał Nantel Xaviera interesowały te informacje, które dotyczyły Mocy.
Sesji przesłuchań było kilkanaście. Nie wszystkie wykonywał Borgis osobiście. Czasem przychodzili jego pomocnicy, którzy mieli szybkie pięści i lubili sprawdzać jak bardzo twardy jest brzuch Nantela.
Pytania wciąż były takie same. Skąd jesteś? Kim byli Twoi rodzice? Kto Cię uczył? Jak objawia się Twoja wrażliwość? Czy znasz jakieś aktywne techniki Mocy?
Nantel bardzo szybko zapomniał o całkiem przyjacielskim Panu Gubernatorze, który od pojawienia się "przyjaciela-inkwizytora" nie przyszedł do Nantela ani razu.
obecnie
W nocy Nantela obudził szum deszczu, tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili. Nie wiedział, która jest godzina ale czuł się zmęczony; miał wrażenie, że dopiero co zasnął po kolejnym przesłuchaniu. Pomimo to nie czuł się szczególnie zmęczony. Czyżby jego oprawcy dali mu trochę pospać? Ale skoro tak to dlaczego się obudził?
Grzmot! Burza! Obudziła go burza nad Gamorrą.
Przez chwilę wsłuchiwał się w niemalże ogłuszający szum deszczu i wyobrażał sobie jak wierzchołki drzew kołyszą się na wietrze nękane zacinającą z każdej strony wodą.
Kolejny grzmot!
Ale... To nie był grzmot. To był coś innego. Wystrzał. Wystrzał z blastera. I kolejny i jeszcze jeden. I cała kanonada. Coś się działo.
Moc zaczęła wyraźnie drżeć.
Drzwi otworzyły się nagle. Stał w nich przemoczony Gubernator Khadim. Tuż za nim stała jakaś kobieta - żona, Nantel od razu rozpoznał kobietę z dossier od Besadi.
- Wstawaj! I bierz to! Ponoć znasz się na tym. - Gubernator podał Nantelowi przedmiot. - Weź. Rakghoule są tu... Słuchają się Borgisa. Ratuj.
Nantel wziął do ręki srebrzysty cylinder z czarną rękojeścią i czerwonym przyciskiem. Nigdy nie widział tego przedmiotu w rzeczywistości, ale wiedział, że oto właśnie zostaje mu wręczany miecz świetlny.
- Ratuj nas.