Myślał, że natychmiast osiwieje ze strachu kiedy Tito krzyknął dziecięcym głosikiem: "Potwór! Potwór! Potwór!". Ray przyciskając improwizowaną broń do ciała jak najdroższy skarb pobiegł w stronę, z której owy potwór miał nadejść. Ubiegł go Gahrr'akr. Obecność doświadczonego Trandoshanina uspokajała rozbitka. Jeśli ktokolwiek z nich miał wiedzieć jak obronić się przed potworem to właśnie gad.
Ray podszedł wraz z resztą, przywołany gestem. Rozluźnił się natychmiast, gdy okazało się że nic im nie grozi, a potwór jest martwy. Coś złego zostało jednak osadzone głęboko w duszy mężczyzny, kiedy się nie na żarty przeraził i teraz, pomimo rozluźnienia, wyciągnęło czarne macki we wszystkie zakamarki świadomości rozbitka. Czuł, że strach nadal mu towarzyszył. W ciemności widział ruch, kątem oka widział szczęki tuż obok siebie, sięgające ku jego ciału, pragnące go rozszarpać... Potrząsnął głową. Wariował, ta planeta sprawiała, że wszyscy wariują.
Musiał się skupić, myślami wrócić do planu. Plan, tak, plan. Był jasny i klarowny, była nadzieja bo komputer pokładowy i stacja komunikacyjna działały. Znajdą się na mapie galaktyki, wyślą sygnał. Tak, tak, plan. Uspokoił się, choć dłonie nadal mu drżały.
To gówno latało. Wielki stwór z ogromnym dziobem latał. Mogło zabić każde z nich jednym dziobnięciem, jednym draśnięciem pazurów, a zabiło je coś małego, coś drobnego... Coś co wciąż tu było. Czerń osadzona w duszy Raya ścisnęła go za serce, zamarł. Niech to się skończy, pomyślał błagalnie, na co Ona odpowiedziała krótko: jeszcze nie teraz. Miał plan. Plan, plan, plan! Odetchnął głęboko:
- Wychodzimy. - wystarczyło jedno słowo, a załadowali zdobycze do prowizorycznych koszów, przewiesili je przez gałąź i wynieśli je z trandoshaninem z ciemności rozbitego statku. Ray oddychał szybko, kasłał cicho, gardłowo, bo trasa do obozu która wcześniej wydawała mu się zwyczajna, teraz była przerażająca. Cierpiał idąc nią, jakby szedł po gwoździach, nie, po plazmowych palnikach... W końcu znaleźli się w schronieniu. Zrzucili z siebie ciężar.
- Masz jeszcze gruczoły pająka? - zapytał Gahrr'akra. Ten zaś mruknął jakby nie zrozumiał, dopiero kiedy Ray zrobił z palców pająka, załapał. Wyciągnął z kieszeni dwa skórzane woreczki. Jeśli coś miało zabić to małe skurwysyństwo, które zabiło potwora-ptaka, to właśnie był to ten jad. Musieli zrobić sobie broń. Lepszą od tej, którą mieli teraz.
Zaczepił go Hoan Chsu.
- Uwaga, wszyscy! Statek jest w niezłym stanie, jest duża szansa na wysłanie sygnału ratunkowego, ale przed nami długa droga. Dbajmy o siebie, uważajmy na siebie, a przetrwamy. - zwrócił na siebie uwagę wszystkich rozbitków. Nie był mówcą, nie był najlepszy w kontakty międzyludzkie, ale wiedział jak ważna jest nadzieja. Potrzebowali dobrej wiadomości, potrzebowali podniesienia na duchu.
- Hoanie, było strasznie, koszmarnie. - zwrócił się szeptem do mistrza, oczy zaszły mu łzami, znowu oddychał szybko i cicho zakasłał. Nie umiał się uspokoić. Usłyszał Jej głos, śmiała się i mówiła: medytuj. Olśniło go. Spokój przychodzi z wewnątrz, nie na odwrót. Musiał odnaleźć go w sobie, aby wrócić do równowagi.
- Chodź, medytacja w ruchu!
- Hm, przyda nam się. - odpowiedział Choan. Stanęli na przeciwko siebie na polance przed ziemianką, schronieniem rozbitków. Między młodym i czarnowłosym Rayem, a białym Choanem były trzy metry poszycia. Ray odetchnął głośno, pozbywając się powietrza z płuc. Zamknął oczy. Ciemność trzymająca go za duszę oderwała się od niej nieznacznie. Przypomniał sobie
muzykę, którą włączała mu Ona podczas medytacji. Nie pamiętał skąd była ta muzyka. Nie chciał pamiętać. Liczyło się tu i teraz. On i strach.
Ruszyli z Hoanem Hsu w tym samym momencie. Powolnymi, posuwistymi ruchami podnieśli prawe nogi, po czym zrobili krok w prawo. Wykonali obrót, uderzenie, zabrali ręce. Wszystko było spowolnione, każdy ruch był zsynchronizowany z oddechem. Mimo, że nie ćwiczyli różne style, zgadzali się ze sobą i powtarzali ruchy jakby znali się od zawsze. Kopnięcie, obrót, wycofanie, uderzenie. Jak lustrzane odbicia, poruszali się natychmiast. Muzyka w głowie Raya przyśpieszała i on też. Choan Hsu podobnie. Blok wysoki, blok niski, obrót, Uśmiech Nexu, Śpiący Krayt... Splot Śmierci... Muzyka ustała. Ustały też ruchy. Ta ciemność, która wcześniej przylepiła się do duszy Raya, odpadła i zniknęła. Poczuł się lepiej, pewniejszy siebie, żywy. A nawet bezpieczny.
Otworzył oczy. Dookoła niego stali rozbitkowie. Patrzyli na dwóch wojowników zapomnianej sztuki z ciekawością, zadziwieniem i wieloma innymi emocjami wypisanymi na twarzach, nikt jednak się nie bał. Wydawali się spokojniejsi.
Ray później wydał obowiązki na następny dzień, wcześniej rozmyślając nad nimi długo. Z jednej części złomu zrobił metalową siekierę. Następnego dnia Gamorreanin z Vladem mieli narąbać drewna na opał oraz na dziryty. Gahrr'akr, Gomez i dwóch innych mężczyzn mieli wyjść na polowanie uzbrojeni w dziryty. Ray wypyta czy jest ktoś z doświadczeniem medycznym, a potem udzielą pomocy chorym jeśli ktoś jej potrzebował. W końcu, Ray, mama Squib oraz kilkoro innych wyjdzie na poszukiwanie owoców i orzechów. Choan Hsu będzie pilnował reszty, a ktoś spróbuje rozpalić ogień. Za dwa dni Ray znowu planował wyprawę do wraku. Tym razem szukać będą narzędzi oraz elektroniki.