Po dosłownie paru sekundach Inkwizytor odebrał połączenie od Doktor Zin. Już pierwsze słowa spowodowały, że jego twarz zadrżała, bynajmniej ze strachu, z gniewu, ale póki co słuchał spokojnie, bardzo spokojnie jak na niego. Gdy padły słowa o ocalałym z Visnoth nagle podniósł się z krzesła, przecież to mogło zmienić cały patrzenie na sprawę. Ktoś kto przeżył tą rzeź, ktoś kto przetrwał spotkanie z tym "złym bóstwem". Iterra miała wrażenie, że Torgutanin za chwile przywali dłonią w terminal z gniewu, ale opanował się, nie wiadomo jakim cudem.
-
Następnym razem nie ukrywajcie takich informacji, powiadamiajcie mnie szybciej, chociaż pobudki mogę zrozumieć - wycedził przez zęby Durhash. -
Wysyłam ludzi do odebrania ocalałej. Przemyślę pani prośbę - odpowiedział chłodno. -
Proszę pamiętać komu pani służy - dodał do rozmowy, przekazał jeszcze jedną informację do samej pani naukowiec, po czym rozłączył się. Zin przez cała rozmowę z inkwizytorem mogła dostrzec pewną rzecz, a dokładniej jego nieco przekrwione oczy. W tym czasie jej dzielna bez emocjonalna, blaszana załoga zajęła się ocalałą. Steward ułożył ową kobietę na noszach i ciągnąć je po podłodzę statku wyniósł ją na zewnątrz i odłożył kilka metrów od statku pani doktor po czym posłusznie wrócił do pojazdu.
***
Ogólnie przez całą ich rozmowę z oddziałem Javelin 3-2, Baghar oraz Zin mogli odnieś wrażenie, że cały oddział był całkiem pozytywnie nastawiony do nich, ale to było chyba jedyne pozytywne nastawienie bo nadchodząca misja ich nie radowała. Minimalna ilość informacji, zadanie bardzo ogólnikowe i Inkwizycja, którą tak nie znosili. Cała drużyna się nieco pośpieszyła i musiał czekać kilkadziesiąt minut do czasu odlotu, gdzie Inkwizytor wspomniał, że miał być za czterdzieści minut. Jakieś dwadzieścia minut przez planowanym odlotem przyszła dwójka żołnierzy - oboje w białych pancerzach szturmowców, jeden tylko z nich miał na sobie sprzęt wskazujący na pilota. Od razu podeszli do Gveira, najwyraźniej już musieli wiedzieć pod czyim dowództwem będą służyć, dlatego nie ruszyli do wyższego stopniem porucznika czy pani doktor. Pilot przedstawił się jako kapral Elden "Blitz" Nilar, zaś jego towarzysz o stopniu szeregowego Valentin Altair, wyjaśnili tylko, że Valentin jest drugim pilotem gdyby Blitzowie coś się stało.
Minęło kolejne dziesięć minut aż wreszcie nadeszła trójka ludzi pułkownika, która miała im towarzyszyć, wszyscy już w pełni ubrani z czarnymi hełmami na głowach. Jedyne co wyróżniało ich od oddziału Javelin 3-2 to to, że na lewym ramieniu, na pancerzu nosili symbol ISB. Bez słowa wsiedli do kanonierki, zajmując miejsca po lewej stronie blisko okna. Jedynie każdy z nich kiwnął głową do Gveira na powitanie. Wreszcie po kolejnych dziesięciu minutach, drzwi pojazdu zamknęły się, a silniki zostały odpalone. Przed samym odlotem i Zin jak i załoga kanonierki mogli dostrzec, że tą kobietę, którą wywiózł droid, właśnie podbiegło do nich dwóch żołnierzy w mundurach ISB, którzy pędzili z windy jak oszaleli, jakby ich sam Durhash gnał... Może tak było. Ale teraz musieli skupić się na swojej misji, misji która się właśnie zaczynała...
Oba pojazdy wzniosły się z powierzchni lotniska, a w radiu pilot dostał pozwolenie na odlot. Wznieśli się z hangarów ISD "Abyss" lecąc w stronę ciemnej przestrzeni kosmicznej. Ponownie przywitał ich wzrok zielonego Taris, planety na której wkrótce wylądują, planety zniszczonej i przejętej przez odrażające Rakghule. Wszyscy siedzieli i było dosyć cicho, a przynajmniej tak mogło się wydawać. Gveir wraz ze swoją sekcją rozmawiali na szyforwanym połączeniu z Zin. Co nie mogli usłyszeć ludzie Durhasha.
-
Jasne szefie, będę miała się czym bawić - odezwała się dosyć entuzjastycznie Neya. Lennar i pozostała dwójka ludzi ISB wpatrywała się tylko w pozostałych członków oddziału, aż wreszcie odezwał się głos modulowany przez hełm.
-
Panie sierżancie, proszę o podanie linii, którą będziemy mogli się komunikować z panem i resztą zespołu. Mamy ze sobą współpracować w tej delikatnej sprawie - pomimo tego, że hełm mocno zmieniał ton głosu, to jednak można było wyczuć jak ostatnie zdanie mówił z uśmiechem, ale jakim? Tego nigdy raczej nie mieli szansy poznać.
Schodzili coraz bliżej planety, która z każdą minutą robiła się coraz większa i coraz bardziej wyraźniejsza, aż w pewnym momencie zaczęli wchodzić w atmosferę ciała niebieskiego. Jedynie Kaleeshanin mógł odczuć nieco zwiększoną temperaturę, która zmieniła się wraz z podejściem do Taris. Wreszcie obraz za ich iluminatorami zamienił się w chmury, które górowały w niskich poziomach atmosfery, schodzili jeszcze niżej, aż wreszcie przebili się przez zasłonę z chmur i użęli Taris w całej swojej "doskonałości". Lecieli przez górne poziomy miasta. Pewnie w czasie swojej służby nie raz widział zdjęcia z tego miejsca, które żyło pełnią życia i było jednym z najlepiej rozwijających się planet w Imperium teraz... Nawet górne poziomy tego wielkiego miasta nosiły po ślady walk, zniszczeń, śmierci... Wiele budynków było ruinami, za pewne skutki bombardowań i walk żołnierzy z plagą Rakghuli, ale część z nich jeszcze była w całości. Co jakiś czas mogli dostrzec jak w niektóre konstrukcje powbijane są statki, mniejsze, większe, cywilne, wojskowe, za pewne część z nich została strącona kiedy próbowali zbiec z Taris, kiedy ten horror się zaczął, ale nie udało im się... Imperium nie mogło ryzykować.
Dolne poziomy, tutaj, tutaj nie było co szukać budynków w całości wszystko to było ruinami. Widok był zatrważający, tysiące rozkładających się trupów, obraz jakby po masakrze, rzezi. Ci z nieco lepszą spostrzegawczością byli w stanie nawet dostrzec Rakghule, które widocznie zainteresowały się wami, poprzez odgłosy jakie wydawały z siebie okręty. Oddział ISB był niewzruszony, a przynajmniej tak się wydawał, nie było widać ich twarz przez hełmy, ale teraz nie odrywali wzroku od okien kanonierki bacznie obserwując teren w okół.
Zlecieli wreszcie do Podmiasta Taris, tutaj nic nie zostało, jak jakiś budynek ocalał to musiał to być cud. Na ulicach walało się pełno trupów, a w migawce za oknem mogli dostrzec jak niektóre z nich są pożerane przez stwory. Dźwięk tylko przyciągał te bestie, które wspinały się wyżej, aby obserwować tę niecodzienną rzecz, ktoś przyleciał. Może właśnie świeże mięsko do nakarmienia żołądka. To wszystko mroczne, a potęgowało panujący tutaj półmrok. Na pewno panująca tutaj ciemność w żaden sposób nie będzie im pomagać. Tylko Kaleeshanin jako tako mógłby sobie tutaj poradzić bez technologii, dzięki gruczołom termorecepcyjnym w oczach, ale od czego mieli sprzęt, który targali na swoim ciele. Bahgar czuł wszędzie śmierć, zgniliznę, wszystko co najgorsze, to miejsce nie było świętą ziemią, było przeklęte... Inkwizytor miał rację, przynajmniej przy tym, że możliwość manewrowania tutaj była bardzo mała. Kanonierka to było pół biedy, ale statek doktor Zin był większy i na prawdę było tutaj dla jej pojazdu klaustrofobicznie, ciężko się manewrowało przez zagęszczenie ulic i budynków, ale było jeszcze w miarę do przyjęcia. Na skanerach w ich okrętach mogli dostrzec, jak wykrywają one sporą liczbę istot żywych... Każdy doskonale widział jakie to są.
-
Dwie minuty do wyznaczonej strefy - przerwał tą ciszę pilot. -
Gdzie mamy wylądować szefie? - rzucił do Gveira Blitz. Z tego co dawały znać odczyty miejsce poszukiwań jest w ruinach, przez środek szła główna droga, przecinana wąskimi uliczkami. Gęstość zabudowań była duża, większość była ruinami, tylko nieliczne budynki były w jako takim stanie. Decyzja należała do dowódcy...