Jak zatrzymali się pod przybytkiem i wysiedli, najemnicy nie szczędzili wzroku, aby upewnić się o ich otoczeniu. Parking oświetlały pokaźne neony w barwach fioletu i kobaltu. Nie był strzeżony, pojazdy były krzywo poustawiane, zwykle grupami. Te zaś pilnowali bywalcy o wyglądzie świadczącym różnie.
Już na wstępie widać było, że w kantynie stacjonowała jakaś banda lubująca się w niebezpiecznie szybkich i groźnie wyglądających ścigaczach. Jakiś wytatuowany facet bez koszuli w samej kamizelce i wojskowych spodniach wypatrywał ich przybycia z groźną miną. Wyglądał jak zahartowany awanturnik. Zyggerianin słusznej postawy z założonymi rękoma dopatrywał ścigaczy kumpli, ewidentnie niezadowolony ze swojej pozycji, a przy boku dyndał mu w kaburze blaster.
Dalej stał stary transportowiec lądowy, pamiętający chyba jeszcze ostatnią wojnę, zaciągnięty do wożenia jakichś artystów schyłku lat sześćdziesiątych nowej ery. Pojazd był wymalowany w przeróżne graffiti przedstawiające gammę ciepłych barw oplatającą instrumenty muzyczne. Wóz przedstawiaj się tak jakby nie potrzebował ochrony.
Potem paru gapiów i jakieś pojedyncze transportery. Jeden nawet nieco zdezelowany, jakby zebrał serię z ciężkiego blastera. Miał powypalane srogie dziury w tyle. Możliwe że oberwał w silnik, ale w migającym świetle neonów ciężko było z odległości ocenić.
Byli na peryferiach miasta, ocierając się o slumsy. Noszenie tutaj broni było już mniej podejrzane, a świadczyło bardziej o roztropności, a nawet i statusie. Strefa wedle okolicznego prawa dozwalała bardziej doraźne uzbrojenie pośród cywili nie posiadających szczególnych uprawnień. W przeciwieństwie do strefy centrum, o którą się otarli i mieli okazję o kontroli się przekonać.
Budynki tutaj zaś nie były szczególnie wysokie, ani zadbane. Nocą z resztą niewiele można było o nich powiedzieć, oprócz tego, że bezlitosne neony mogły wywołać epilepsję u podatnych bez problemów. Takich na szczęście między nimi nie było.
Weszli, a pierwsze co ich przywitało to smród wiecznie palonego tytoniu zmieszanego z potem. Nie była to jednak speluna. Stoliki były czyste, bar bogaty w repertuar, oświetlenie choć jasne to nie migało w zabójczym tempie, to i oczy mogły odpocząć, a muzyka przyjemna i klimatem wpasowująca się do jakiejś posiadówy w karty o nieniskie stawki. Kelnerki były niewolnicami, o czym świadczyć miała obroża u każdej. Były młode, kusząco piękne, zadbane i to bardzo. Jasne było, że serwują nie tylko drinki, ale na co klienta mogła nadejść ochota. A o taką ochotę widać wdzięcznie się starały.
Z towarzystwa jasnym było dostrzec bandę rajdowców, która zajmowała sobą połowę lokalu. Choć raczej była ich garstka w liczbie ledwie przewyższającej oddział Caleba, to robili hałasu za czterokrotność swojej liczebności. Byli to w całości Zyggerianie, dość młodzi szło zauważyć. Jeden desperat w postaci sullustanina pił w trupa przy barze. Grupka obdartusów grała w karty po drugiej stronie. Jakiś samotny czarnoskóry facet cierpliwie śledził wzrokiem po kelnerkach, jakby nic innego nie miał do roboty. Na jego stoliku leżał, widocznie jego, pokaźny wibromiecz, złożone naramienniki oraz kilka pustych już butelek i zapchana popielniczka. Przy barze pilnował interesu Zyggerianin, niewolnice robiły wszystko za niego, a on tylko wypatrywał czy wszystko miało się jak należy. Szczególnie często przyglądał się grupie rajdowców, Calebowi i zaraz to na grupę swoich ochroniarzy w postaci trójki nikto, grających w karty przy stoliku najbliższym wejścia służbowego. Wyglądali na zaprawionych. Ostatnią grupą była piątka Bithów i jakiś Zabrak. Siedzieli i dyskutowali o czymś, chyba o jakiejś trasie, jaką mieli wykonać. Ci ostatni siedzieli najbliżej Caleba. Zaś wszystkich bywalców, łączyło to, że mieli przy sobie jakąś broń - blaster, czy nóż, albo pałkę. Może nie licząc kelnerek.
Caleb i jego ludzie czekali na kontakt. Ich obecność wywarła wrażenie na barmanie, rzekomym opiekunem przybytku. Caleb jasno wyczuł w nim kłębiący się strach i jakieś podejrzenia. Niezdrowo i to bardzo się przejmował. Co jak co przyszedł z grupką ludzi, pośród których każdy z osobna wyglądał jak zawodowy cyngiel. To mogło zwiastować kłopoty, ale nie musiało.